czwartek, 20 czerwca 2013

Mów mi pieprzona Matko Tereso z Ameryki.


Cecilia Graham
r o z w ó d k a    p r z e d    t r z y d z i e s t k ą
p i s a r k a   i    r e c e z e n t k a    p r o s t o   z   N o w e g o   J o r k u
n o w a   w ł a ś c i c i e l k a   d o m u   n a    o b r z e ż a c h    F l o r e n c j i

        Jak można sobie poradzić z rozwodem/rozstaniem/zdradą (niepotrzebne skreślić lub zostawić wszystkie wypowiedzi)? Przysięgam wam, że mogłabym spokojnie napisać o tym poradnik, w którym zaczęłabym wymieniać wszelkiego rodzaju sposoby na zwalczenie depresji, bólu się z tym wszystkim wiążącym, do czego doszłyby słowa pocieszenia typu: "przecież on nie był ciebie wart, na pewno znajdziesz sobie kogoś lepszego" albo: "może to nie był ten jedyny", bądź: "głowa do góry, jesteś wspaniała i nikt tobie tego nie może odebrać". Owszem, mogłabym. Ale wiecie co? To wszystko jest jednym, wielkim stekiem bzdur. Gównem, którym karmi się załamane kobiety, aby poprawić ich samopoczucie po bolesnym rozstaniu z człowiekiem, który był dla nich całym światem. To właśnie wokół niego kręciły się niemalże wszystkie decyzje, jakie podjęły. Włącznie z przeprowadzką z ukochanego Brooklynu na Upper East Side, czy też zawieszenie pisania na rzecz wspólnych podróży. Tak, dokładnie tak. Byłam tak zaślepiona i głupia, że podporządkowałam swoje całe małe uniwersum jednemu fiutkowi, który co zrobił? Któregoś dnia po prostu wręczył mi papiery rozwodowe. Ot, bez żadnego uprzedzenia. Jak się później okazało zdradzał mnie z jakąś ledwie dwudziestojednoletnią sekretarką, która (ups!) zaszła z nim w ciążę. No to teraz najlepiej jest odstawić starą żonę w kąt oraz zająć się wraz z młodą kochanką swoim bękartem. Nie powstrzymywałam go. Spakowałam swoje rzeczy i przeniosłam się do swojej przyjaciółki - Lucy. Takim oto sposobem przeleżałam bity tydzień w pokoju gościnnym, pozbawiona światła słonecznego, a jedynie z butelkami wody walającymi się dookoła plus pełną popielniczką papierosów. Nawet nie pamiętam, czy płakałam. Nic nie pamiętam z tego okresu. Na sprawę rozwodową ledwie weszłam i nie miałam ochoty zaprzeczać ani się bronić. A gdy usłyszałam, że ten kretyn, za którego mogłam umrzeć nigdy mnie nie kochał... Cholera, zabolało. Nawet bardzo. 
           Z Richardem nie mieliśmy dzieci. Nigdy jakoś nie ciągnęło nas do rodzicielstwa lub to on nie miał zamiaru zmieniać pieluch i wstawać w nocy. To tylko ułatwiło wszystko, wiecie? No, może prawie. Musiałam oddać mu mieszkanie na Manhattanie, w które to JA włożyłam mnóstwo pieniędzy, a on jako biedny bezrobotny, gówno tak naprawdę zrobił. Utrzymywałam go, ot co. Sęk w tym, że nawet nie miałam zamiaru się cieszyć powrotem na Brooklyn. Rzygałam Nowym Jorkiem. Wszystko, dosłownie, wszystko kojarzyło mi się z moim upokorzeniem i nieudanym małżeństwem. Nie mogłam już dłużej zostać w miejscu, które jest z drugiej strony marzeniem każdego człowieka, który pragnie zacząć swoją światową karierę. 
Lucy nie mogła na to patrzeć. Albo chciała się mnie już pozbyć ze swojego gniazdka (co też było bardzo prawdopodobne). Takim sposobem dostałam bilet na wycieczkę do Włoch specjalnie przygotowana dla gejów i lesbijek. Tak, to zdecydowanie był szczyt moich marzeń. Przynajmniej nie musiałam znosić jakichś chamskich podrywów wypróbowywanych na zrozpaczonej i zdołowanej rozwódce.
           Ogłoszenie o sprzedaży tego domu znalazłam przypadkowo, gdy przejeżdżaliśmy przez Florencję. Stary budynek, całkowicie do remontu, który ma sporą historię za sobą. Wrak. Jak ja. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. Nie myślałam. Zabrałam swoje rzeczy z autobusu, zadzwoniłam pod podany numer i ledwie dogadując się z osobą, która angielski znała na poziomie podstawówki (albo i gorzej) pojechałam. Obejrzałam to wszystko, wynajęłam czterech Polaków, którzy mają to wszystko odnowić i tchnąć w cały dom życiem. Pozostaje pytanie, czy i ze mną można tak zrobić? Czy i ja zasługuję na takie odnowienie i remont? I czy znajdzie się ktoś, kto sprawi, że ta jasnowłosa Amerykanka znajdzie na nowo nadzieję i chęć życia? Szczerze? Nie mam, kurwa, pojęcia. Najwyżej zostanę zgorzkniałą starą panną, która obawia się liczby trzydzieści, a potem kolejnych z zerem na końcu, a zarazem uwielbia gotować, mimo że tak naprawdę nie ma dla kogo. Będę gruba i samotna. Ale przynajmniej zamieszkam w pięknym domu z widokiem na malowniczą Toskanię. Chociaż tyle dobrego, nie? 

{ z w i ą z k i }     { w s p o m n i e n i a }

__________________________________________
Postać wzorowana na Frances z "Pod słońcem Toskanii". 
Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które zechcą mieć wątki z moją Cecilią. 
Wątki długie, a relacje skomplikowane. 
Twarz: Kate Hudson

59 komentarzy:

  1. [tak, tak mnie jeszcze nie ma, ale już sobie rezerwuje wątek bo Kate uwielbiam!!!! xD]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ojej. To ja w takim razie czekam z niecierpliwością na Ciebie. :D]

      Cecilia G.

      Usuń
  2. [ Ależ witam witam :D ]

    Avalon N.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Oto i przybywam po wątek! Mają wiele wspólnego więc myślę, że się dogadają ;)]

    jack.

    OdpowiedzUsuń
  4. [kawa? herbata? drink? ;> jakis inny pomysl? ::>]

    OdpowiedzUsuń
  5. [da! bardzo chętnie xd mogą się wtedy poznać jeśli chcesz, albo mogą się znać od pewnego czasu, jak wolisz? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  6. [to mogą się poznać dopiero teraz. On bardzo lubi (wbrew pozorom xD) poznawać nowych ludzi! XD
    Zaczniesz może? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  7. [byle nie trzy zdania ;) od średnich do długich :)]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ach, Jezusie, uwielbiam gif na początku karty! :D No wątek, wąteczek musi być obowiązkowo, a jak, tylko z pomysłami kiepsko. :C]

    Leon Bocaccio

    OdpowiedzUsuń
  9. Panie i panowie, cóż to się stało?! Czy to możliwe? A jednak! Pan Leon Bocaccio w końcu opuścił budynek giełdy! Cud nad cudami!
    Rzeczywiście, to był jego rekord. Zakończył pracę jedynie godzinę później, niż powinien. Normalni ludzie zwiewaliby gdzie pieprz rośnie, ale oczywiście nie on. Tak szczerze, po co miałby się spieszyć? Jest sam, mieszka sam, nie ma nikogo, wiedzie spokojne życie. Nie wie, jak to jest biec do domu, żeby dać dzieciom obiad, wyprowadzić psa i posprzątać salon. Nie wie, jak ścina się krzaki w ogródku, jak sadzi się kwiaty. On po prostu żyje bez zobowiązań. Jedyną rzeczą, której musi pilnować to cyferki, diagramy i jakieś tam strzałki. To wszystko. Takim oto sposobem można zafundować sobie wakacje na Ibizie raz na dwa miesiące. Fajnie, nie?
    Florencja pomimo później godziny nadal tętniła życiem. Kto wie, czy nie jest tutaj bardziej tłoczno niż za dnia, ze względu na niższą temperaturę i możliwość oddychania normalnym powietrzem. Leon spokojnie przechadzał się ciasnymi uliczkami, krętymi drogami, byleby iść jak najdłużej do domu. Warto wspomnieć, że do pracy nigdy nie wybierał się samochodem. Uparcie twierdzi iż opłata dzienna za parking wyniosłaby go więcej niż czterokrotna wartość wakacji za granicą.
    Znalazł się w miejscu, gdzie królowały kluby i popularne dyskoteki, oraz nieźle wstawieni ludzie. Mężczyzna śmiał się w duchu, widząc pijanych osobników tej samej płci, którzy recytowali Romeo i Julię, stojąc na jednej z ławek. Wydawało mu się, że jest jedyną trzeźwą osobą w tej okolicy. Rozluźnił krawat, powoli zbliżając się do jednego z jego ulubionych klubów. Oj, jak go kusiło, żeby wejść i się napić, ale z drugiej strony nie miał siły na nic. I tak stał, stał jak wryty, wgapiając się w neonowy szyld, aż ni stąd ni zowąd nie przyczepiła się do niego nieznajoma kobieta, całując go w policzek. Halo, Leosiu, czy ty już śnisz na jawie, czy ktoś sobie z ciebie jaja robi?

    Leon Bocaccio

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyjazd do Florencji miał sprawić, że niezrównoważone życie Avalona wreszcie zacznie jakoś wyglądać. Wszystko miało się zmienić, miał się wyciszyć... akurat. Niestety ten typ tak ma, że ciężko na niego w jakikolwiek sposób wpłynąć. Czym skończyło się "wyciszanie' pana Northona? Alkoholizmem, nieprzespanymi nocami i napadami weny nad ranem. Akurat od muzyki nie chciał się w żadnym razie uwalniać, a to, że najlepiej mu się grało kiedy to pojawiały się pierwsze promienie słońca, to już nie jego wina, naprawdę. Po części to sprawka ekscentrycznej duszy ciemnowłosego, a po części toskańskiego słońca, które nie pozwalało na normalne funkcjonowanie w południe, gdyż przygrzewało niemiłosiernie. Przynajmniej jak dla niego.
    Dzisiejszego dnia, tuż po pobudce w porze obiadowej, wyprowadził swoje psy, które były póki co jedyną przyczyną opuszczania przez niego willi. Reszta wieczora zleciała mu na naprawie rury łazienkowej. Niby willa, za którą dał naprawdę sporą sumkę, a jednak co chwila coś odmawiało posłuszeństwa. Szczęście, że Avalon świetnie radził sobie z wszelkimi przypadkami dla majsterkowicza.
    I kiedy normalni ludzie od kilku godzin już śpią, oczekując, że wstaną wypoczęci następnego dnia, nasz pan Muzyk budzi się z otępienia i z butelką wina siada przy fortepianie. Od dawna nie skomponował nic przynajmniej w części zadowalającego. Dalej słoneczna Toskanio, natchnij go weną! Na co do cholery czekasz?! Nawet przewspaniałe Włochy odwracają się do niego plecami. Świetnie.
    Kolejny łyk czerwonego wina i butelka została opróżniona. Palce wciąż powtarzały dwa akordy, jakby wpadły w trans, z którego trudno im się uwolnić. I pewnie klawisze wciąż uginałyby się pod jego palcami, gdyby nie kamień, który wylądował pod jego nogami - A to co do cholery? - mruknął, natychmiastowo odwracając się w stronę tarasu - My się znamy? - odezwał się, wstając od fortepianu.

    Avalon N.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie spieszyło mu się na taras. Wszedł na niego wolnym krokiem, odpalając papierosa i wtedy dopiero raczył obdarzyć spojrzeniem sprawcę kamienowania, który okazał się być całkiem urodziwą blondynką. Sąsiadka? Nic dziwnego, że jej nie znał. Mimo iż wychylał głowę ze swojej willi, na spotkania z sąsiadami raczej nie biegał z entuzjazmem. Powiedzmy, że najpierw musi się zaklimatyzować
    - Bardzo mi miło poznać wreszcie kogoś, kto nie jest starym, napalonym Włochem - powiedział, wypuszczając dym z ust - I niech mi pani uwierzy, wiem która jest godzina. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - widać godzina i narzekania sąsiadki nie robiły na nim większego wrażenia. Palił w spokoju papierosa, przekrwionymi oczętami lustrując przybyłą pod jego balkon kobietę - Swoją drogą, dziwne że przyszła pani tak późno. Ja nie byłbym w stanie wytrzymać z moją muzyką tak długo.

    Avalon N.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Chciałam zaszaleć i stworzyć kogoś...dość zwyczajnego ;)
    Na marginesie: kocham "Pod słońcem Toskanii".]

    Lulu

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć.
    Tak, też uważam, że rozwodnicy muszą trzymać się razem. Chętna jestem na watek, tylko nie mam pomysłu.
    Fajnie napisana karta, tak a pro po. ]

    Bruno Boni

    OdpowiedzUsuń
  14. [Przepraszam, że tak krótko. Odstrzel mi łeb, czy coś. :C]

    Boże, serio, to chyba jakaś ukryta kamera. Ni stąd ni zowąd u twojego boku pojawia się blondynka, która gada do ciebie po angielsku tak, jakbyście byli starymi, dobrymi znajomymi, albo nawet kimś więcej. Leon był zbyt zmęczony, żeby reagować na to ekspresowo, więc minęło trochę czasu zanim zorientował się, o co chodzi. Gdy stanęli na chwilę, mężczyzna rozejrzał się dookoła, po czym spojrzał na nieznajomą.
    - Może zacznijmy od tego, że nie mam zielonego pojęcia o co tak na serio chodzi... Musiałaś sobie mnie z kimś pomylić chyba... Albo to ukryta kamera, o. Też możliwe. Tutaj wszystko jest możliwe. Jeszcze na pewno nie jesteś stąd, mam rację? Co ja gadam, pewnie, że mam rację. Amerykanka? Czy źle akcent odczytuję? - zaczął nawijać, jak katarynka, rozluźniając jeszcze bardziej swój krawat. Wydawało mu się, jakby wypił o jeden kieliszek wódki za dużo, kiedy nie wypił ani jednego. A może to jakieś halucynacje przez te duszności? Albo sen? Cholera jasna, ktoś mu może w końcu powiedzieć, o co tutaj chodzi?

    Leon Bocaccio

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Na wątek zawsze jestem chętny. Tylko prosiłbym o nakreślenie mi tego, co Cecilia robi na co dzień, to może wymodzę jakiś pomysł. ]
    Maniscalco

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ok, nie ma sprawy, możemy ich tak poznać, to nawet ciekawy pomysł, aczkolwiek nie wiem jak się potoczy, bo Bruno z pewnością nie będzie zadowolony ze swojego położenia, ale co tam :)]

    Bruno Boni

    OdpowiedzUsuń
  17. [No to punkt zaczepienia mamy na pewno - pisarstwo. Jeśli jest obeznana w tym świecie mogłaby go od razu rozpoznać albo możemy to olać i iść w zupełnie innym kierunku, nie związanym w żaden sposób z książkami. Spotkanie w parku/kawiarni/na lodach/kradzież torebki/coś z tą książką/deszcz i brak parasolki czy inny kiepski manewr, co by nie pokazać, że przychodzę z niczym. Ale trochę przychodzę. Tyle, że Kate no... piękna i cudowna, plus wycieczka dla lesbijek, joł, chyba sobie coś takiego załatwię. Chyba, że chcemy lecieć z total strangers, niemal jak z filmu 'Bliżej'. We Włoszech ruch uliczny jest szalony, tak więc nic dziwnego, że z ledwością uniknąłby (albo co bardziej pasuje, ona) wypadku. Potem któreś by się uparło, co by jechać do szpitala i sprawdzić czy wszystko w porządku i da dam, mamy scenę z "Bliżej", puśćmy sobie w tle jeszcze Blower's daughter i finito]/Xavier

    OdpowiedzUsuń
  18. [O, słońce. Mogła go recenzować, jasne. O tym się dowiedzą jednak później. A „Bliżej” musisz obejrzeć! Tam jest ta cudowna wymiana zdań. Nie jadam ryb. Dlaczego? Bo ryby sikają do morza. Dzieci też. Dzieci też nie jadam. A przynajmniej tak to zapamiętałam, co nie zmienia faktu, że film świetny. W każdym razie sytuacja wygląda tak: idą ulicą, naprzeciwko siebie, wyłapują swój wzrok w tłumie, kompletnie się nie znają, ulica, samochód, bum, leży, on podchodzi, pomaga jej wstać i zabiera ją do szpitala. Takie tak, proste i łatwe, a mimo to daje dużo możliwości na pociągnięcie wątku. Zacznę jednak, skoro chcesz, nie ma problemu. I masz: https://www.youtube.com/watch?v=5mgEjUbIZ2k to właśnie początek, jakaś minuta. U nas będzie to wyglądało ładniej, joł]
    Ciasne, włoskie uliczki są jedną z nielicznych złośliwości losu, jakich doświadcza w tym kraju. Potrafi znieść wszechobecny makaron i pizzę (z obu korzysta dość często – szybko i smacznie, generalnie dobra zasada), ale ciasnota, skwar i szaleni skuterzyści nie działają na niego już tak pozytywnie. Trzy miesiące, a nadal z ledwością udaje mu się umknąć przed pędzącym na przekór wszystkim zasadom, motocyklem, samochodem, koniem czy rowerem. Tutaj nic go już jednak nie zaskakuje. Płynie pomiędzy ludźmi, porwany w tłumie jedną z najnowszych ulic, jakie można zobaczyć w Toskanii. Zastanawia się jakim cudem dwa takie tłumy mają zmieścić się na jednym chodniku, skoro teraz jest z tym problem, a w przeciwnym kierunku mknie druga fala, uderzeniowa, gotowa do starcia, chyba bardziej umięśniona. Chociażby ten facet w pierwszym rzędzie, jeśli wejdzie w drogę chuderlakowi przed nim z pewnością obaj wylądują na ziemi. A tamten obok niego? Wygląda jakby zaraz miał mu pęknąć pęcherz. Czyżby dlatego ruszył biegiem, wciskając się pomiędzy niego, a grubasa (kucharza?). Zabawne jak mylne wrażenie dają o sobie Ci ludzie. Odwraca głowę odrobinę w lewo, chcąc przerwać kontakt wzrokowy z mięśniakiem i wtedy napotyka tę kobietę. Patrzy wprost na niego, dokładnie w jego oczy i wcale nie chowa się za maską, nie udaje że spoglądała gdzieś za niego. Dalej świdruje go spojrzeniem, a on robi to samo. Na jego twarz wstępuje delikatny uśmiech, trochę już go to bawi, bo zupełnie obcy mu człowiek wydaje się go znać, tym spojrzeniem przynajmniej takie daje mu wrażenie. Tłum nagle staje, on sam również wraz z nim zatrzymuje się na światłach (tych nielicznych we Włoszech), a ta szalona kobieta nie zwraca na to uwagi i idzie dalej, myśląc chyba, że złapała okazję by przemknąć przez ludzką obławę szybciej, skuteczniej. Kierowca samochodu nie zdąża nawet wcisnąć klaksonu. Jedyne co ratuje kobietę to fakt, że nie ten nie jechał zbyt szybko, właśnie naciskał hamulec. A jednak leży już na ziemi, nie rusza się. Xavier przeciska się łokciami do przodu, by zawisnąć nad nią i zobaczyć jak otwiera oczy.
    - Pani się musi nauczyć czym są przejścia dla pieszych – informuje ją poprawnym włoskim, choć z pewnością z wyczuwalnym angielskim akcentem. Uśmiecha się do niej dość wesoło, lecz zatroskanie czai się na jego twarzy. Nic dziwnego zresztą, patrzyła mu w oczy wpadając pod samochód, niech ją piekło pochłonie. A potem zwróci, szkoda byłoby tak ją stracić raz na zawsze.
    Xavier
    [Wybacz, że trochę nią pokierowałam? W sumie inaczej się nie dało.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Również kłaniam się w pas i życzę tego samego :) Masz jakieś szczególne życzenia odnośnie wątku, milady? :)]

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Cześć, dzięki za miłe słowa, ale nie chwal dnia przed zachodem słońca, bo z tym skubańcem Harperem nigdy nic nie wiadomo xD Nie wiem jak inni autorzy, ale my najwyraźniej lubimy łamać przyjęte stereotypy: rozrywkowy makler giełdowy bez okularów przypominających denko od butelki i wesoła rozwódka, czuję w tym połączeniu diabelską intrygę. Zasadnicze pytanie: tworzymy relację między nimi, czy przyjmujemy, że takowa już istnieje i piszemy wątek z bardziej stabilnym gruntem?
    Harper. ]

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Mam teraz czas, więc postanowiłam trochę rozwinąć ostatnią wypowiedź ;) ]

    Nie spieszyło mu się na taras, bo i po co zbędny pośpiech? Jeden kamień w salonie to nie powód, aby wszczynać alarm czy nie daj Boże niepotrzebnie spalić kalorie szybszym krokiem. Dlateo też wszedł na balkon wolnym krokiem, odpalając mentolowego papierosa. Zanim w ogóle raczył obdarzyć spojrzeniem sprawcę kamienowania, zaciągnął się parę razy i za każdym pociągnięciem leniwie wypuszczał dym. I dopiero po wypaleniu połowy papierosa, spojrzał w dół. Pod jego balkonem stała całkiem urodziwa blondynka, której wyraźnie coś nie odpowiadało, skoro zdecydowała się złożyć mu wizytę o piątej nad ranem. Chyba nawet wiedział co jest przyczyną jej odwiedzin, ale to się dopiero okaże. Sąsiadka? Nic dziwnego, że jej nie znał. Mimo iż okzajonalnie wychylał głowę ze swojej willi, na spotkania z sąsiadami raczej nie biegał z entuzjazmem. Poza tym, mieszkał tu zaledwie od dwóch miesięcy, nie znalazł jeszcze czasu, aby każdemu zajrzeć do domu. Powiedzmy, że najpierw musi się w pełni zaklimatyzować...
    - Bardzo mi miło poznać wreszcie kogoś, kto nie jest starym, napalonym Włochem - odezwał się w końcu, widząc zniecierpliwienie kobiety, jednocześnie wypuszczając dym z ust - I niech mi pani uwierzy, wiem która jest godzina. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - widać pora dnia i narzekania sąsiadki nie robiły na nim większego wrażenia. Palił w spokoju papierosa, przekrwionymi oczętami lustrując przybyłą pod jego balkon kobietę - Swoją drogą, dziwne że przyszła pani tak późno. Ja nie byłbym w stanie wytrzymać z moją muzyką tak długo, muszę oddać pokłon - i rzeczywiście skłonił się, nawet bardzo nisko, ale to tylko dlatego, że zgasił tym samym papierosa o posadzkę. Ekscentryk, to prawda, ale przynajmniej nie ginął w szarym tłumie.

    Avalon N.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ludzie to dziwne stworzenia, plączą się między sobą, nie rozumieją nawzajem, a jednak starają się pokazać jacy to inteligentni, jak świetnie się wpasowują. Gówno prawda. Świetnie to można zauważyć w tej włoskiej dzielnicy, gdzie w momencie prawdziwej, życiowej sytuacji panuje nagle taki rozgardiasz, jakby co najmniej spuszczono bombę i ogłoszono koniec świata. A to tylko potrącenie. Nie żeby Nyman się nie przejął, ale zamiast gadać wolał działać. Nic więc dziwnego, że podszedł do leżącej na ziemi dziewczyny. Słysząc jej słowa, uśmiecha się i już wie, że nie musi męczyć się z włoskim.
    - A myślałem, że ignorancja względem świateł to domena Brytyjczyków – odpowiada już po angielsku, bo amerykański akcent, jak i jej słowa, mówią mu wszystko czego potrzebuje. Radzi sobie z włoskim na wysokim poziomie, ale nie oznacza to, że używanie go sprawia mu przyjemność. Przywyknięto do używania ojczystego języka, czuje ulgę w związku z możliwością porozmawiania w taki, a nie inny sposób.
    Kuca przy kobiecie, śmiało wysuwając rękę w jej stronę, co by dotknąć miejsca, które sama przed chwilą sprawdzała. Do swojej pierwszej książki potrzebował medycznej wiedzy, toteż udał się do szpitala Świętego Jana i przez tydzień uczył się o złamaniach, niesamowite doświadczenie. Teraz, czując pod palcami jej żebra, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że są w jednym kawałku, niekoniecznie jednak nieuszkodzone.
    - Zabiorę panią do szpitala – informuje, niekoniecznie martwiąc się faktem, że ta prawdopodobnie będzie chciała wyrazić sprzeciw. Jakie to ma znaczenie, skoro już woła do jakiegoś Włocha z włosami zaczesanymi żelem do tyłu, żeby wystawił rękę i zawołał taksówkę. Komunikacja miejsca w tym kraju nigdy nie przestanie go zaskakiwać, toteż kiedy niecałe dwadzieścia sekund później samochód stoi już obok, kręci z niedowierzaniem głową. Mógłby przysiąc, że to cholerstwo wyrosło znikąd.
    Podnosi się, wystawiając dłoń w stronę kobiety, wciąż leżącej na ziemi, co by pomóc jej wstać. Może, gdyby nie ten kontakt wzrokowy, pozwoliłby uczynnemu Włochowi zabrać ją do szpitala albo stałby w powoli przerzedzającym się tłumie, nie zawracając sobie głowy obcymi ludźmi. Tyle, że patrzyła wprost na niego, wpadła pod ten samochód, bo zagapiła się z jego powodu. To samo w sobie brzmi jak niezły pozew do sądu o wyłudzenie pieniędzy od kierowcy samochodu, który teraz stoi obok i po włosku pierdoli swoje nic nie warte przeprosiny na zmianę z litanią przekleństw o bezpieczeństwie podczas przechodzenia na pasach.
    Xavier

    OdpowiedzUsuń
  23. [och on taki zajęty choćby wcale trzeba przyznać, skacze chłopak z kwiatka na kwiatek ;) ja tu bym widział jeszcze znajomość z ameryki, kiedy to Jimmy wyjechał na studia! ;d]

    OdpowiedzUsuń
  24. Usmiechnal sie pod nosem, prostujac momentalnie. Przez caly czas wpatrywal sie uwaznie w blondynke. Wlasciwie jakby czekal, az kobieta wybuchnie i zacznie wyrzucac swoje zale i pretensje co do niego i jego postepowania. Nie zeby mial ja specjalnie podpuszcac... chyba. Kto go tam wie, w koncu to artysta, ich nikt nie zrozumie. Chwilami artysta to stwor gorszy od kobiety z napieciem przedmiesiaczkowym, uwierzcie mi. Na dodatek tutaj mieliismy przypadek ekstrmalny - artysta z rozbitego zespolu, porzucony przez przez kobiete i naduzywajacy alkoholu. Ciezki przypadek. Wychodzac na balkon rozpoczal rozmowe po angielksu, calkiem odruchowo, ale jak widac nie byl tutaj jedynym osobnikiem ze Stanow. Wlasciwie cale szczescie, ze kobieta nie bbyla Wloszka. Jego znajomosc tutejszego jezyka ogtaniczala sie do minimalnych podstaw, wiec rozmowa nie wygladalaby najlepiej. Jeszcze by oberwal donica lub wazonem, kto wie, w tutejszych kobietach drzemie niezly temperament. Tak czy siak, to byla Amerykanka, na dodatek calkiem ladna. Niebwarto bylo drzec kotow juz na wstepie. Mial zamiar byc w miare moliwosci mily - Rozumiem Pani powody, tylko widzi Pani... cierpie na straszliwa bezsennosc. Nic innego nie jest mnie w stanie uspokoic. No moze jest, ale w tym momencie to niemozliwe di spelnienia. Zostala mi tylko muzyka - wzruszyl ramionami, uniszac nieznacznie kacik ust.

    OdpowiedzUsuń
  25. Jej gest, choć pozornie zwyczajny, w takiej sytuacji go rozbawił. Zresztą, jego mogło bawić wszystko, po takim nie wiadomo czego się spodziewać. Przekrzywił lekko głowę, wciąż przyglądając się blondynce. Jednocześnie zbliżył się do barierek balkonu i oparł o nie dłońmi
    - Mogę oczywiście przestać grać, skoro bardzo to Pani przeszkadza. Chociaż skoro ja jeszcze nie śpię, a Pani już nie śpi, to mogę także zaprosić na kieliszek wina - jego ton był neutralny, niczego nie narzucający i zdecydowanie nie dwuznaczny. Jednak nie dało się tego samego powiedzieć o spojrzeniu pana Northona. Od momentu kiedy spojrzał na blondynkę, nie przeniósł nawet na chwilę wzroku na co innego. Ba! Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie raczył mrugnąć. Oczywiście to z czystego zainteresowania. Musiał się dokładnie przyjrzeć swojej sąsiadce, skoro mają się spotykać od czasu do czasu, na przykład wychodząc na zakupy i tak dalej... Jaaasne, wszyscy w to wierzą Avalon, a ta śliczna pani pod balkonem na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  26. - Właściwie, jeśli spojrzy Pani na to z innej strony, jest już dawno po południu. Dokładniej jakieś 17 godzin - mówiąc to, przełożył nogę przez barierkę balkonu. Oczywiście zaraz po tym drugą i momentalnie znalazł się przy blondynce. Wariat. Idiota. Samobójca. Tak można by go było nazwać, przyglądając się z boku jego wyczynom. Jednak dla Avalona takie zachowanie było zupełnie naturalne. Przecież nie będzie biegł przez cały dom, aby otworzyć damie drzwi. Lepiej skoczyć z balkonu, prawie złamać sobie wszystkie kończyny i rozbić czaszkę, pewnie! Na szczęście skok pana Northona był bardzo zwinny i nawet nie zachwiał się przy lądowaniu
    - Zapraszam w swoje skromne progi - mruknął, otwierając przed blondynką drzwi od dolnego tarasu, wychodzącego na ogród. Cała posiadłość była dość duża. Wielki dom z niezliczoną ilością tarasów i balkoników, ogród, mały basen w ogrodzie i jeszcze mniejszy na dachu. Psy miały pole do popisu, właściwie aż dziwne, że jeszcze nie przybiegły im na powitanie. W środku dom w pełni był wyposażony, typowy wystrój włoski, a wszystko, co nie należało do poprzedniego właściciela dało się odróżnić gołym okiem. Widać było od razu co od siebie do tej willi wstawił Avalon. Zainwestował w ten dom większość swoich oszczędności, reszta została na utrzmanie psów i ... alkohol. Trzeba było dodać, że był to alkohol nie byle jaki, najwyższe półki. Jak się upijać, to chociaż z klasą.

    OdpowiedzUsuń
  27. [ona się ożeniła, on się ożenił, ona się rozwiodła, on się rozwiódł i teraz spotykają się tutaj- przeznaczenie! mam zacząć mam rozumieć? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  28. Całe życie spędził właśnie tutaj w Toskanii i chociaż nigdy nie narzekał bo jest to rejon niezmiernie piękny i to nie tylko jeśli chodzi o krajobrazy, ale także kobiety, wartości kulturowe no i rzecz jasna jedzenie. Jednak czas spędzony w Ameryce, kilka lat temu, jeszcze za czasów studenckich za każdym razem wspominał z wielkim i promiennym uśmiechem. To właśnie tam przeżywał pierwsze poważniejsze zawirowania miłosne, no i to właśnie tam poznał swoją na dzień dzisiejszy byłą żonę. Ale nigdy nie żałował, gdyby mógł cofnąć czas dosłownie wszystko zrobiłby dokładnie tak samo, bo chociaż małżeństwo z Magnolią nie przetrwało próby czasu to kochał ją i przeżył z nią chwile naprawdę wspaniałe i nigdy nie określiłby tego mianem popełnionego błędu. Przechadzając się jedną z uliczek w poszukiwaniu jakiegoś skromnego prezentu na przeprosiny dla ukochanej mógłbyś się spodziewać, że spotka dosłownie każdego. Ale nie tą blond, roztrzepaną wariatkę, która była jedną z jego wielu miłości, kiedy był nie tylko piękny, ale jeszcze młody. Zamrugał kilkakrotnie i zatrzymując się w miejscu przyjrzał jej się nieco dokładniej, teraz już nie miał wątpliwości, to nie żadna fatamorgana, to Cecilia! Podszedł do niej nieco bliżej i zmrużył oczy jakby w złości, bo w sumie tak właśnie miał teraz wyglądać.
    -Jesteś we Florencji i nie raczyłaś mnie o tym poinformować? Wiesz, że powinienem się obrazić? Minęło tyle lat, a ty się nic nie zmieniłaś, tylko pozazdrościć!
    Powiedział wesoło, niemal od razu ściskając ją, ach ten włoski temperament!

    OdpowiedzUsuń
  29. [szczerze mówiąc to trochę nie pasuje do koncepcji mojej postaci, ale możemy zrobić, że w towarzystwie Cecilii on nie krzyczy, nie denerwuje się aż tak bardzo, a jest po prostu wyciszony, bardzo wyciszony, jednak małomówny, jednak chyba pierwszy raz nie mam punktu zaczepienia gdzie mogliby się poznać, przepraszam !-.-]

    Andrea.

    OdpowiedzUsuń
  30. - Powiedzmy, ze nie lubie rutyny - odpowiedzial nieco wymijajaco na pytanie kobiety, wchodzac zaraz za nia do srodka. Ona paradowala w pizamie, natomiast on mial na sobie dzinsowe spodnie do kolan, poszarpane na koncach nogawek, czarna koszule z rekawami wywinietymi do lokci, odpieta na tyle, ze widac bylo zawieszony na rzemyku wisiorek symbolu, o ktorym pewnie tylko Avalon mial pojecie. Do tego wlosy w artystycznym nieladzie i kilkudniowy zarost. Co tu duzo mowic, wygladal atrakcyjnie jak cholera - Prosze sie rozg... - w tym momencie urwal. Meczylo go juz mowienie do blondynki per pani. Chyba moga przejsc na Ty, skoro wparadowala o tej porze do jego mdomu na lampke wina - Nie przedstawilem sie. Avalon Northon - wyciagnal dlon w strone kobiety z lekkim usmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  31. [Dziękuję, również witam. :) Dobra, więc, przeczytawszy kartę, stwierdzam, że Elias jak nic jest idealnym dzieciakiem do karmienia i podnoszenia na duchu, więc by się pewnie Cecilii przydał. Może wpadnie do niego kiedyś do chińskiej knajpki, ona znajdzie w zupie muchę lub włos i się w jakiś magiczny zakolegują. Widzisz, Ellie nie dzieli się ze wszystkimi swoimi problemami i udaje, że wszystko w porządku. Tak naprawdę zdradzić go mogą tylko te napady agresji, więc jeśli Cecilia miałaby być ich świadkiem - prędzej pewnie uciekłaby, niż chciała pomóc. Jeśli jednak, co całkowicie aprobuję, zapała do małego Szweda sympatią, on się tym odwdzięczy i pewnie nawet będzie chciał pomóc czterem Polakom odnowić dom. I wyobrażam to sobie tak: Elias paćka się w farbie, Cecilia przeprowadza subtelne badanie psychologiczne. Lub coś w tym rodzaju, sama nie wiem, z czego zrobić wątek, z czego powiązanie, ale taka przyjazna relacja wydaje mi się najodpowiedniejsza. O, wiem! Może Cecilia zobaczy furię Eliasa i będzie mu przez to bardzo przykro - przyczepi się do niej, przeprosi milion razy, spróbuje wynagrodzić swoje zachowanie. Ok, więc co o tym wszystkim sądzisz?]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  32. - Bardzi mi milo - szepnal, muskajac krotko ustami jej dlon. Zaraz jednak sie wyprostowal i ruszyl w kierunku salonu. Bardzo obszernego, otwartego salonu z owym fortepianem, ktory robil tyle halasu - Czuj sie jak u siebie - odezwal sie po chwili, szukajac czegos wzrokiem. Pomimo dwoch miesiecy spedzonych w tej willi, wciaz nie do konca migl sie odnalezc. W koncu jednak ruszyl sie z miejsca i otworzyl barek, zktorego wyciagnal wino i dw a kieliszki. Otwarte wino, stojace przy fortepianie zgarnal szybkim ruchem i postawil za jedna z donic. Nic nie widac Norhon, zupelnie nic. Mistrz kamuflazu - Nie jestes tutejsza. Skad cie przywialo? - odezwal sie po raz kolejny, podajac jej juz pelen kieliszek.

    OdpowiedzUsuń
  33. [Jak zawsze mi coś umknie. Zmienię później, jeśli to nie problem :)
    Jakież to masz powiązanie, moja droga? :)]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Ja to lubię różne powiązania, od spokojnych po szalone, ale w tej chwili dla Cajuna to jedyne co mi przychodzi do głowy jako wątek to mógłby uciekać przed policja i przez przypadek po drodze złapałby Cecilię gdzieś na bok i upozorował, że są zwykłą parą i policja pojechałaby dalej :)]

    Cajun

    OdpowiedzUsuń
  35. [Już dzisiaj nie zdążę, pozostaje nam czekać do jutra. Przed dwudziestą mnie nie będzie, więc jeśli do tego czasu zdążysz - będę wdzięczna. W innym wypadku, ja zacznę. :)]

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  36. Trójka. Od dnia dzisiejszego oficjalnie najbardziej znienawidzona liczba dla Bruna. Widnieje ona bowiem na niewielkim, czerwonym serduszku, wyciętym z podrzędnego papieru kolorowego kupionego w pierwszym lepszy sklepie z akcesoriami biurowymi, w którym to najczęściej zaopatrują się dzieci, by zdobyć wyprawkę do przedszkola i móc pochwalić się, że ich ołówki są ładniejsze od innych. Na domiar złego, ów serduszko właśnie w tej chwili, całkiem świadomy tego co robi, aczkolwiek nie bardzo zadowolony, przypinał sobie do koszuli, którą starał się nawet wyprasować, jednak nie wyszło mu to mistrzowsko. Kiedy mieszkał jeszcze z matką, to ona zawsze zajmowała się takimi pracami. Kiedy był żonaty, to właśnie jego ukochana, a właściwie ex-ukochana prasowała mu wszystko. Teraz sam musiał sobie prać, prasować, sprzątać czy gotować. Być może dlatego w jego mieszkaniu panuje taki chaos, że nie ma gdzie postawić nogi i być może dlatego zna już na pamięć wszystkie menu okolicznych restauracji. Może nawet kupował by za każdym razem nowe ubrania, by nie musieć włączać pralki i żelazka, jednak go na to nie stać. Cholera - proste słowo, które idealnie podsumowało jego dzisiejsze położenie.

    Jak w ogóle mógł dać się namówić na tą całą maskaradę. Jakby nie miał lepszych zajęć, w piątkowy wieczór. Mógł przecież zabrać się za montowanie nowego układu hydraulicznego do opla, którego przyprowadzili mu dwa dni temu. Właściwie ten zielony gruchot już dawne powinien być ze złomowany, jednak jego właściciel, jak sam powiedział, ma do niego sentyment. Ale nie, wyszło na to, że wolał spędzić ten czas na spotkaniu Klubu Samotnych Serc. Brzmiało to miej więcej tak, jakby jego serce miało wyskoczyć z piersi i rzewnym krokiem pomaszerować do innego, uścisnąć dłonie i wypić piwo. Właściwie było to ta ciekawsza wersja. Bardziej niż nad przebiegiem całego spotkania powinien zastanawiać się nad tym, w jaki sposób zabije Nino, który go do tego namówił. Wszyscy dookoła niego chcieli robić za swatki, od kiedy tylko wyszedł z sali rozpraw po swoim własnym rozwodzie. A on miał trzydzieści lat na karku i jeśli kobieta była potrzebna mu do czegoś prócz seksu, to chyba tylko do prania i prasowania, co zresztą widać po stanie jego dzisiejszej garderoby.

    Lokal, w którym się spotkali wyglądał dość banalnie. Wszędzie pełno było czerwonych balonów – oczywiście w kształcie serc, serpentyn i kwiatów. Czy tym ludziom naprawdę zależało na tym, by wszyscy mężczyźni po prostu stąd uciekli i to z krzykiem? Stoliki były ponumerowane i powoli zaczęły zapełniać się. Zazwyczaj jako pierwsze przychodziły kobiety, zupełne desperatki, które życie osobiste wyrzuciły do kosza jeszcze w podstawówce. Dopiero po nich siadali faceci, prawdopodobnie ofiary losu, które nie potrafią poderwać panienki w żadnym innym miejscu. Tylko przy jego stoliku, tego z cholernie wielką trójką przyczepioną do obrusu, nie siedziała jeszcze kobieta. Pięknie, teraz to on wyjdzie na totalnego desperata. Wziął głęboki oddech, zmierzwił jasne włosy i wykonał kilka kroków w kierunku stolika, jednocześnie zastanawiając się czy aby nie jest to odpowiednia pora do tego, żeby zwyczajnie się ulotnić. A w tym był akurat dobry. Uciekał ilekroć przekroczył próg emocjo lany w jakimś związku, uciekał gdy budził się w obcym łóżku i zupełnie nie wiedział co w nim robi no i zdarzyło mu się raz uciekać przed wściekłym psem, ale to już inna historia. Usiadł. Usiadł na tym jebanym krześle, rozsiadł się wygodnie i zerwał serduszko z piersi. Przecież na stoliku także jest numerek. Będzie chciała – znajdzie go.

    Bruno Boni

    OdpowiedzUsuń
  37. [ Witam wesołą rozwódkę po raz drugi ;) na początku myślałam o odgrzewanym kotlecie, coś w stylu; znał Richarda, ale lepiej było mu rozmawiać z Cee z uwagi na jej zawód i znajomość literatury. Aczkolwiek masz lepszy pomysł? :D
    Jasne, już zmieniłam :*
    Harper]

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Pomysł sam w sobie mi się bardzo podoba tylko, że istnieje parę przeszkód. Pierwsza - zabij go, ale on uważa wszystko, co podłączone do gniazdka za Ruskie maszyny i minie sporo czasu, nim obczai dobrodziejstwo internetu, po drugie - jego żona chorowała na CHAD, więc na pewno chcesz, aby mu ją przypominała? xD xD xD
    Harper ]

    OdpowiedzUsuń
  39. [ Dobra, jestem geniuszem. Wykorzystamy pomysł "Samotności w sieci" z tym, że założymy, iż mieli za sobą jedno spotkanie zainicjowane przez Richarda, a później utrzymywali kontakt mailowo (niech chłop przełamie swoje słabości i wstręt do technologii xD), choć został on urwany przez samego Andrew. Jego żona pogrążona w depresji zarzucałaby mu zdradę, więc dla jej dobra przerwał rozmowy z Cecilią, ale powrócił do nich po śmierci Emelii. Ona jako jedyna mogłaby mu sprzedać porządnego kopniaka w cztery litery, gdy z rozpaczy sięgał po prochy, a obecnie jest "czysty" od niecałego roku xD ]
    Harper

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Główka pracuje, a przynajmniej udaje, że to robi xD Oczywiście, że inicjujemy spotkanie, ale biorę to na siebie i piszę wątek ;* podrzucę go po ogarnięciu rzeczywistości ;> ]
    Harper

    OdpowiedzUsuń
  41. Prawda jest taka, że większość wcale nie chce się rozglądać, bo łatwiej jest iść z biegiem czasu, poruszać się w wyznaczonym kierunku, wraz z tłumem, gnieździć się w miejscu – tu nie trzeba dużo myśleć, wystarczy stracić zdolność samodzielnego myślenia i poddać się wszystkiemu na co skazuje nas los, a raczej brak jakiejkolwiek kontroli nad własnymi wyborami. Tak jest przecież łatwiej: nie trzeba martwić się wyróżnianiem z tłumu: jesteś Ty, są inni, nikt nie zwraca na nikogo uwagi i w ogóle ta szara masa zlewa się ze sobą w jedną beznadziejną całość, wyłuskaną z orzecha włoskiego, twardą jak skała, bezmózga. Nic dodać, nic ująć.
    - Pewnie, pewnie – mówi, przewracając oczami, po czym otwiera przed nią drzwi do taksówki, machając głową by wsiadła do środka, a kiedy w końcu widzi że ta rusza się z miejsca, komentuje to zwycięskim uśmiechem. Siada tuż obok niej i podaje taksówkarzowi adres, a raczej nazwę szpitala. Niedaleko, byleby tylko zrobić bania. Jest raczej pewien, że nic poważnego się nie stało, jednak lepiej chuchać na zimne i potem nie być świadkiem jakiegoś wypadku. On przynajmniej nie ma zamiaru dzwonić po kostnicach.
    - Jak Ci na imię? – pyta po angielsku, swobodnie układając dłonie tuż obok siebie. Bynajmniej, nie czuje się zestresowany, zresztą, nie wyczuwa w ogóle takiej potrzeby. Dwójka (trójka jeśli liczyć taksówkarza) nieznanych sobie ludzi jedzie na przejażdżkę. Zdarza się i tak. Nyman nigdy nie uchodził za człowieka zamkniętego w sobie, wręcz przeciwnie, potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji. Tego wymaga od niego zawód i prostota z jaką przychodzi mu zawieranie nowych znajomości to kolejny plus. Nic przecież nie traci (tylko raz, całe małżeństwo, ale o tym woli z pewnością nie myśleć), a może zyskać świetny materiał; stąd jego częste zaczepianie obcych. Ostatnimi czasy robi to co raz rzadziej, bo cała szara masa przecież nie jest już tak interesująca. W odróżnieniu od tej dziewczyny ignorującej światła na przejściach.
    Xavier
    Ole!

    OdpowiedzUsuń
  42. Po przybyciu do Florencji Elias miał największy problem ze znalezieniem lokum. Wbrew pozorom praca oraz pierwsi sprzymierzeńcy pojawili się dość szybko, w mniej lub bardziej przyjemnych okolicznościach. Z listonoszem na przykład Elias utrzymuje stały kontakt, odkąd kolega ze Szwecji wysłał dwie butelki wódki i adresat koniecznie chciał je od razu spożytkować. Nie trzeba przy tym mówić, że owego listonosza następnego dnia wyrzucili z pracy. Jednak i to okazało się pozytywem, gdy postanowił on założyć chińską knajpkę i potrzebował kelnera. Od tej pory Elias ceni wódkę nie mniej od pańskiego krzyża. W restauracyjce zaś przy tak kontaktowym zawodzie jakim jest serwowanie nadgniłych warzyw i rozgotowanych klusek nietrudno było o kolejne ciekawe znajomości. Tak też Elias ma przepełniony notatniczek telefonami robotników, pisarzy-amatorów, kolegów ze studiów, koleżanek z baru naprzeciwko, przyszłych genialnych adwokatów i innych, z których jednym z najbardziej wyblakłych numerów jest ten należący do Cecilii Graham. Z nią zakolegował się na samym początku pracy, kiedy jeszcze pozwalał muchom próbować zup przed podaniem. Tym samym upewniał się, że nie serwuje trucizny. Cholernie skuteczne, acz nieco niesmaczne, jak ostatnio przyznał.
    Nie był w stanie stwierdzić, kiedy się zaprzyjaźnili, za przyjaciółkę bowiem uważał ją bezwzględnie. Również ich rozmowy toczyły się najczęściej w trudnych do zaklasyfikowania kierunkach, nie raz i nie dwa kończąc się zażartą kłótnią.
    Tak czy inaczej, spotkania odbywały się zazwyczaj w tym samym chińczyku, w którym wciąż kelnerował ten sam nieporadny Szwed, serwując te same dania tej samej klienteli. Trudno mu nie wybaczyć rozbicia kilku przybrudzonych talerzy na kompletnie upieprzonej podłodze, gdy uśmiechał się tak słodko. Trudno było jednak przejść do porządku dziennego nad wybuchami złości, do których właściciel zdążył się już przyzwyczaić – Cecilia jeszcze nie.
    Tym razem siedział w kuchni, próbując zrobić sos curry. Jakaż niecna siła odkręciła pojemniczek tak, że cała zawartość wysypała się do rondelka! I jakaż wściekłość chwyciła Szweda, który chwycił w szaleńczym odruchu za rączkę garnuszka, by rzucić go o ścianę. Nie zauważył tylko, że ktoś akurat próbował wejść do kuchni i zginął w fali letniego sosu…

    [Nie za krótko? Przy okazji, wiem, że sos powinien być gorący, jednak nie chcemy przecież trwałych oparzeń na twarzy Cecilii, nieprawdaż? :)]

    Elias

    OdpowiedzUsuń

  43. Płomienne studenckie miłości to płomienne studenckie miłości. Jedne pozostawały tylko i wyłącznie miłym bądź nie epizodem, inne przeradzały się w coś więcej. Im nie było dane utrzymywać głębszej relacji, a może to i szkoda. Bo przecież nie tylko ona była rozwódką. Wprawdzie Jim i Magnolia zakończyli swoje małżeństwo już dobre dwa lata temu, a mężczyzna ułożył swoje życie na nowo to i tak pozostały wspomnienia, a rozwód to sprawa nieprzyjemna, nieważne czy są spory pomiędzy małżonkami czy też nie. A może gdyby nie Richard i Mag, to ta dwójka tworzyłaby teraz szczęśliwe i zgodne małżeństwo? Fakt faktem z ich charakterami byłaby to dość zapewne dość nietypowa relacja, ale kto wie. Gdybać teraz nie warto.
    Spojrzał na nią z uznaniem wymalowanym na twarzy. No tyle lat, a ona nadal wyglądała jak nastolatka, chyba powinien zapytać jakie serum młodości stosuje i sam powinien go użyć, chociaż patrząc w lustro w życiu nie powiedziałby, że ma na swoim koncie aż trzydzieści dwie wiosny.
    - No Jimmy, a co nie poznajesz?- spytał odsuwając się od niej z płomiennym uśmiechem i nawet okręcił się wkoło żeby miała możliwość zobaczyć go w pełnej krasie- tylko mi nie mów, że tak się postarzałem albo zmieniłem! Nawet jeśli, to ty za to ani trochę.

    OdpowiedzUsuń
  44. Kim był? A czy to ważne? Na palcach jednej ręki mógł policzyć osoby, które znały go takiego, jakim był; obnażonego z arogancji, cynizmu i niepotrzebnej nienawiści. Potrafił być istnym wrzodem na tyłku, doprowadzając do szewskiej pasji osoby ze swojego otoczenia, ale dla równowagi, wiedział, w którym momencie należy poprzestać, nadrabiając pierwsze złe wrażenie, innymi cechami jego charakteru. Nie zawsze szło po jego myśli; czasem chcąc załagodzić sytuację, dolewał oliwy do ognia, doprowadzając do nieuchronnego wybuchu. Ileż to razy nachwytał po twarzy od urażonych trafnymi analizami ich osoby kobiet lub mężczyzn? Zbyt dużo, by mógł przypomnieć sobie wszystkich. Wracając jednakże do tych, którzy znali prawdziwego Andrew Harpera, trudno było nie wspomnieć o jego młodszej siostrze, Christine. Ta wysłannica Lucyfera w spódnicy, przez cały okres dzieciństwa nie odstępowała swojego brata na krok, będąc zarówno radością, jak i zmorą w jednym. Dopiero w okresie dojrzewania, zaczęła usilnie bronić swojej prywatności, choć w dalszym ciągu bardzo chętnie wtykała nos w sprawy mężczyzny, denerwując go na każdym kroku. Andrew nie przywykł, aby ktokolwiek usiłował sterować jego życiem, a za dobre rady serdecznie dziękował, umiejąc sobie poradzić. Tak, typowa Zosia-samosia w męskim wydaniu. Chociaż siostra bywała osobą wyjątkowo uciążliwą dla niego wiedział, że bez niej, nie byłby dzisiaj sobą. Może nie umieli ze sobą rozmawiać, jak dwójka przeciętnych ludzi, ale w końcu to, co niewypowiedziane ma siłę większą, niż dialog. Drugą najważniejszą istotą jaką spotkał na swej drodze, była urodziwa brunetka, która sprawiła, iż na moment świat stanął w miejscu. Nie próbowała go na siłę zmieniać i chyba to było powodem jego bezwarunkowego uczucia; akceptacja połączona ze zrozumieniem, pomogła mu uświadomić sobie siłę własnych uczuć. Emelia, kobieta o pokiereszowanej psychice stała się podporą dla błądzącego młodego mężczyzny, jakim wówczas był. Podjęła się wyzwanie, które większość przedstawicielek płci pięknej, omijała szerokim łukiem; postanowiła nauczyć Andrew, czym są uczucia. Starała się zmienić jego pogląd na temat seksu; nieświadomie stawała się mu coraz bliższa, aż w końcu to na niej zaczynał i kończył się świat Harpera. A on? Oddał jej wszystko włącznie z sercem w zestawie, na swój własny sposób ją kochając. Uczucie nieidealne, ale prawdziwe. Nie znał zbyt dużo czułych słów, choć książki czytał wręcz namiętnie. Wystarczyło, że jakaś wpadła mu w ręce, choćby najbardziej poniszczona, by przewertował ją w mig od deski do deski. Miał dopiero dziewięć lat, gdy zaczął uczyć się czytać. Być może dlatego z taką miłością traktował teraz naukę; korzystał z niej garściami, choć osiągnąłby znacznie więcej, gdyby nie poznał nigdy Emelii. Wspólnie osiągnęliby więcej, niż było im przeznaczone. Jej choroba i niszczycielska siła, doprowadziło go na skraj wytrzymania psychicznego, a śmierć, popchnęła do zanurzenia się w rozmaitych używkach, zwłaszcza heroinie. Dzisiaj, po półrocznym odwyku, z którego niewiele wyniósł, mógł śmiało powiedzieć, iż jest czysty. Póki co.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstając z prowizorycznego łóżka, raptownie odnalazł ubrania, po niedługiej chwili opuszczając zawalone dokumentami i papierami pomieszczenie służące mu za sypialnię. Kiedy wynajmował dwupoziomowe mieszkanie w centrum miasta, miał doprawdy gdzieś jego wystrój oraz to, jaką właściciel ustalił cenę. Właściwie niewiele myślał decydując się na krótki urlop z daleka od tłocznych ulic Nowego Jorku, można rzec, że wybrał na oślep i w ostatniej chwili wybrał jako miejsce docelowe Florencję. Przebywał tutaj od dobrego miesiąca, zdążając doprowadzić sąsiadów do gorączki oraz zagracić większą część pomieszczeń, choć nie uważał, że jego ‘gabinet’ lub pracownia malarska, cierpią na brak porządku. To, iż niewiele miał wspólnego z pedantem, nie oznaczało od razu hodowania zieleni w czterech ścianach; po prostu preferował naturalny, artystyczny nieład. Wchodząc do środka, czuło się silny zapach tempery dobywający się z pracowni, który rozproszyć potrafił tylko aromat silnej, gorzkiej kawy preferowanej przez bruneta. Przywitawszy się z wygrzewającą się w toskańskim słońcu kotką, przygotował sobie kubek kawy, ignorując trzask drzwi na piętrze. Dla niego to była normalność; pozostawiona na pościeli odpowiednia kwota pieniędzy, brak pytań, nieme pożegnanie. Z parującym napojem w bożonarodzeniowym kubku powędrował do czegoś, co zwał ostatnimi czasy salonem, ignorując przy tym postać ciemnowłosej, niewątpliwie atrakcyjnej dziewczyny, zakładającej obuwie. Nie interesowało go, czy ma ochotę na śniadanie lub chociażby kawę, bądź herbatę. Uroczy, czyż nie? Kiedy zajął miejsce na wysłużonej przez czas kanapie, dłonie z przyzwyczajenia powędrowały do przenośnego komputera, otwierając pocztę.

      Usuń
    2. * * * * * * * *
      Zaledwie dwie godziny później był już na miejscu. Ściągając przyciemniane okulary, bez których nie wytrzymałby w pojedynku z piekielnie silnymi promieniami słońca, powierzchownie ocenił wzrokiem otoczenie. To miejsce stworzone dla pisarza, dla poszukiwacza ciszy i spokoju; prawie w to uwierzył, dopóki nie zobaczył paru mężczyzn w roboczych ubraniach, chroniących się przed słońcem pod jednym z drzew. Po ich rozweselonych minach wywnioskował, że kartony z rzekomymi sokami, są w rzeczywistości w najlepszym razie winem. Jak widać, robota szła pełną parą. Pokręciwszy głową, otrzepał skórzane włoskie mokasyny ubrudzone od walającego się tu i ówdzie tynku oraz innych materiałów, które leżały w nieładzie, czekając na zapał u pracowników. Bez namysłu powędrował przed drzwi domu, pukając parokrotnie w donośny sposób, w międzyczasie bujając się na piętach w przód i tył; nie ma to, jak dziecko szczęścia. Andrew trzymał nerwy na wodzy; rozmawiał z nią wystarczająco długo i szczerze, aby być teraz speszony rozmową twarzą w twarz. Może gdzieś w ich obopólnym nieszczęściu, jakim była sytuacja w małżeństwie, tkwiło troszeczkę szczęścia? Cecilię Graham poznał przeszło dwa lata temu za pośrednictwem jej męża. O ile Richard był kiepskim, dość prymitywnym towarzyszem rozmów, o tyle jego bystra, oczytana żona rozumiejąca sercem literaturę, była dla niego znacznie ciekawsza. Przeważnie ludzie albo irytowali, albo nudzili Andrew – Cecilia była przyjemnym zaskoczeniem, dość charakternym zimnym prysznicem przypominającym, by nie oceniał książki po okładce. Rozmawiali na różne sposoby o rzeczach nieistotnych i najważniejszych; od literatury, przez sztukę, kino, telewizję, prasę, aż po same uczucia. Nie, nie namówiła go na zwierzenia przy szklance alkoholu i muzyce dla trzydziestoletnich singli. Szczerość wypłynęła sama z siebie, acz niekiedy nie mógł powstrzymać kąśliwego docinka lub złośliwości; taką już miał naturę, kobieta wiedziała o tym najlepiej. Później ich kontakt ograniczył się ze względu na Emelię; nie chcąc pogarszać jej stanu, postanowił nie dawać powodów do podejrzeń, choć o zdradę oskarżała go nieustannie nawet wówczas, gdy spędzał z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chociaż nie powiedziałby tego na głos nawet wówczas, gdyby wyciągali to z niego torturami, po śmierci żony, kiedy wydawało się, że skończy w rynsztoku, Cee dała mu powód, by zebrać się w sobie, zaczynając od nowa gorzką grę, zwaną życiem.

      [ Sorry, że wyszło tak słabe. Za dużo chęci, za mało konkretów :< ]

      Harper

      Usuń
  45. Można? Dobre pytanie. W zasadzie bardzo rzadko je zadawał i może dlatego skończył siedząc przy stoliku z wielką, czerwoną trójką. Może użył by tego pytania na przyjacielu, jednak w nieco innym kontekście, coś jak: można od dziś wyrzucać twoje pomysły do kosza, przed ich wyjściem na światło dzienne? albo, o to jest dobre: można od dziś odliczać dni, które zostały do popełniania przeze mnie morderstwa? I nie, moja była żona wcale nie będzie celem. Nie, to nie było dobre, ale cóż począć, kiedy nic innego nie przychodzi do głowy, a nad tobą stoi jedna z desperatek i lekko się uśmiechając, grzecznie pyta czy może usiąść.
    - Jasne – powiedział w końcu, siląc się na miły ton głosu, który zniknął gdzieś koło dwudziestych dziewiątych urodzin. O matko! To było ledwie rok temu, a mężczyźnie wydawało się, że minęła cała wieczność, że trzydziestolatkiem jest od zawsze. Postanowił jednak nieco spuścić z tonu, widząc, że kobieta wyglądem nie przypomina reszty, która ze sztucznymi uśmiechami i równie tandetnymi paznokciami za 20€ rozeszła się po sali. Najbardziej spodobały mu się kręcone włosy, oczywiście tak na pierwszy rzut oka, bowiem dostrzegł w nich jego ukochany nieład. Myśląc o włosach machinalnie przeczesał swoją blond czuprynę, a właściwie to ciemnoblond, bo blondyni to lalusie, i układając łokcie na stoliku, wbił wzrok w kobietę przed sobą.
    - Bruno – rzucił w końcu, bo wreszcie zadał sobie sprawę z tego, że jego wzrok nie zastąpi słów i w końcu zrobił się okropnie niezręcznie. Ta, jakby jeszcze nie było. – Postawię ci drinka – stwierdził, po kolejnej chwili milczenia. Nie pytał o zdanie, po prostu to stwierdził, zdecydował za nią nie dając jej chwili na odpowiedź. Pewnie w normalnej sytuacji by tego nie zaproponował, ale sam chciał się napić, musiał się napić, by nie dać nogi po pięciu minutach. Pewnym krokiem podszedł do baru i uświadomił sobie, że nie ma pojęcia co właściwie ta kobieta pija. On sam nie był koneserem. Nie zamawiał sobie whiskey, bo waliło starymi skarpetami i nawet cola nie potrafiła zabić ów woni, nie zamawiał szampana, bo nie lubił tych wszystkich musujących bąbelków, które łaskotały go w nos ilekroć przechylał kieliszek. Zawsze pił piwo, pszeniczne, bo chmielowe wyszło z mody jakieś dziesięć lat temu. Zerknął przez ramię na blondynkę i zapytał o zdanie kelnera, który okazał się być bardzo pomocy w tej sprawie i odpowiedział pięknym wzruszeniem ramionami.
    - Dwa chmielowe w butelkach – wysyczał w końcu, nieco sfrustrowany zachowaniem pracownika. Od czegoś on tu chyba jest, nie? Odczekał aż łaskawie zdejmie kapsle z butelek i chwytając je w dłonie, wrócił do stolika. Rany, on naprawdę wrócił.
    Bez chwili zastanowienie przyłożył butelkę do ust i zrobił kilka dość sporych łyków. – Masz ładne loki – stwierdził, bo to jedyne co przyszło mu do głowy.

    Bruno Boni

    OdpowiedzUsuń
  46. Wsłuchiwał się w słowa kobiety, które mieszały mu się w głowie. Te całe akcenty wprowadzały go w błąd i tłumaczył sobie jej słowa tak, jak w rzeczywistości nie powinien. Czyli ogólnie rzecz biorąc - nie zrozumiał połowy jej wypowiedzi, a angielski znał perfekcyjnie. Może to ona za szybko mówiła?
    - Włosi zazwyczaj, jak sobie nawalą do kielicha to lecą na wszystkich. Dosłownie na wszystkich. Ale ze względu na to, że jesteś blondynką to hoho, lepiej uważaj. Nie mamy tutaj naturalnych jasnowłosych pań, więc jak widzą takie jak ty, to próbują wszystkiego. No wybacz, ale taka jest prawda. Ogólnie rzecz biorąc, nie powinnaś być w tej dzielnicy o tej porze! Trochę bezmyślne posunięcie, aczkolwiek masz usprawiedliwienie, bo nie jesteś stąd. O mój Boże, dlaczego ja tyle gadam? - walnął się w czoło i wziął głęboki oddech. Leoś nie miał w nawyku gadać, jak katarynka, aczkolwiek w takich sytuacjach to było nawet więcej niż konieczne. Taki już biedny z niego gość, że bardziej interesuje go los innych. Nie miał jej za złe tego całego wybryku. Dobrze wiedział, jak mogłoby to się skończyć, gdyby grupka Włochów dopadła taką szczuplutką blondynkę. Rozejrzał się dookoła i ponownie westchnął.
    - Dobra, jestem Leon, nie lubię tej dzielnicy, chodźmy gdzieś indziej porozmawiać. - powiedział za jednym wydechem, po czym zaśmiał się sam z siebie. Co ty odwalasz, kolego?

    Leon Bocaccio

    OdpowiedzUsuń
  47. [Pomysł rodem z "Castle'a" jak najbardziej mi odpowiada :) Możemy się umówić tak, że ja już zacznę Cajunem u Ciebie a Ty u Russella? :)]

    Dla Cajuna dniem straconym byłby dzień, w którym by czegoś nie ukradł. Tego wieczoru postanowił podprowadzić piękny naszyjnik z drogocennymi kamieniami szlachetnymi i, co nieczęsto mu się zdarza, uruchomił przypadkowo alarm, więc musiał czym prędzej wiać ze sklepu jubilerskiego ile sił w nogach.
    Biegł bardzo szybko, co chwilę skręcając w uliczki, żeby najszybciej zgubić radiowozy. W myślach karcił się za swoją lekkomyślność. Dlaczego uruchomił alarm? Musiał być naprawdę dobrze schowany, skoro go nie zauważył. Głupiec z niego i tyle. Teraz płacił za to maratonem z psami na ogonie.
    Nagle na swojej drodze miał idącą spokojnie dziewczynę, więc od razu zaświtała mu myśl.
    Znienacka złapał nieznajomą za ramię i pociągnął w stronę ciemnego zaułku, zdjął kapelusz, którym zakrył ich twarze z jednej strony, aby policja nie rozpoznała go i żeby pomyśleli, że są zwykłą całującą się parą, a tak naprawdę to Cajun miał tylko niebezpiecznie blisko twarz do twarzy dziewczyny, która była przyparta do muru.
    Uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
    - Ma cheri, stój tak przez moment. - poprosił z tym swoim melodyjnym tonem głosu, zajeżdżając nowoorleańskim akcentem.

    Antoine Delacroix

    OdpowiedzUsuń
  48. Teraz zaczynal sie caly rytual. Mezczyzna spokojnie usiadl na kanapie, tuz obok blondynki ktorej wydawal sie teraz nie zauwazac. Dlon, w ktorej trzymal kieliszek powedrowala ku gorze, aby mogl zaciagnac sie aromatem wina, jednak zanim podstawil kieliszek pod nos, zakrecil nim kilka razy, aby zapach najpierw wypelnil kieliszek, a zaraz po tym uniosl sie ponad niego - Nuta kwiatowa z dodatkiem drzewa sandalowego. Jakies trzydziesci lat - mruknal z przymknietymi powiekami, jednak wystarczajaco glosno, aby kobieta byla w stanie to uslyszec. Widac, ze nie byl amatorem jesli chodzi o wino, co wiecej, kazdy lyk czy chocby tylko zapach zdawal sie napelniac go pasja. Czy to moglo przerodzic sie w alkoholizm? Nie, gdzie tam. Wmawiaj sobie Northon, wmawiaj... Tak czy inacze, byl z niego niemaly dziwak i pokazal to swojej sasiadce juz przy pierwszym spotkaniu. Nie wiadomo, czy bic ci brawo, czy wysmiac. Chyba szybko zdal sobie sprawe, ze swojego dziwnego zachowania, poniewaz wyprostowal sie i nieco spowaznial. Podjal tez szalona decyzje odpowiedzenia kobiecie na pytanie - Maja tu dobre wino - ta odpowiedz chyba nikogo by nie usatysfakcjonowala, z tego tez zdawal sobie sprawe, dlatego tez zaraz dodal - A tak poza tym szukalem odmiany. Nowy Jork, Boston, Los Angeles, Miami ... Wszedzie to samo, amerykanska nuda - wzruszyl ramionami, opowiadajac o miastach, w ktorych zdarzylo mu sie mieszkac. Swiatowy mezczyzna, dlaczego wiec nie do konca normalny? Muzyk... to slowo wyjasnia wszystko. Zaden prawdziwy artysta nie byl w pelni podporzadkowany stereotypom, po nim bylo to widac - Nie boisz sie mnie? Chyba, ze przyjmujesz zaproszenia od kazdego nieznajomego - usmiech ponownie ozdobil jego twarz, co bylo tylko pozytywem.

    OdpowiedzUsuń
  49. [dziękuję za bardzo miłe słowa :) wątek z jak największą chęcią, tylko wiadomo, z pomysłami ciutkę gorzej niż zwykle]

    Domenico

    OdpowiedzUsuń
  50. [Dziękuję za powitanie :)]

    OdpowiedzUsuń
  51. On także nie należał do tych mężczyzn, którzy nigdy w życiu nie potrafili nikogo poderwać na własną rękę i jednocześnie nie był także czterdziestoletnim prawiczkiem, który pochwalić się może mięśniami wyrobionymi na prawej dłoni. Właściwie poniekąd miała rację. Jest rozwodnikiem, jednak nie tym żałosnym, który chodzi z kąta w kąt i płacze po stracie ukochanej. W zasadzie rozwód był raczej jego pomysłem, żona jedynie wyraziła zgodę na podpisanie odpowiednich papierów.
    Wiele razy słyszał komplementy w swoją stronę, jednak chyba nikt wcześniej nie powiedział mu, że jest posiadaczem ładnego głosu. Dysponował zwyczajnym, męskim głosem, który przez dużą ilość alkoholu i papierosów, stał się nieco chropowaty. Ale żeby od raz ładny? Kobiety przeważnie mówiły mu, że ma świetne ciało. Fakt, dorobił się go nie tylko przez ćwiczenia na siłowni, ale także przez pracę, którą wykonuje. Wciąż coś podnosi, przenosi, wyciąga i wkłada – a to najlepsze, co można robić dla polepszenia stanu swoich barków i pleców, mięśni, które najciężej jest wyrobić za pomocą tradycjonalnych ćwiczeń. Czasami chwaliły też oczy, ale w sumie ich zieleń nie jest niecodziennym zjawiskiem. Zdaniem mężczyzny wiele osób ma tęczówki w tym kolorze i w rzeczywistości nie ma się czym zachwycać. Jeśli zaś chodziło o seks, mawiały, że Bruno nie ma sobie równych i w to akurat był wstanie uwierzyć bez mrugnięcia okiem. Nie dlatego, że był amantem, nie dlatego, że uważał się za najlepszego na świecie gdyż miał ego wyniesione ponad chmury, ale dlatego, ze był dobrym obserwatorem i reakcje kobiet ważniejsze były dla niego od słów.
    Kiedy usłyszał muzykę i kątem oka zauważył tandetnego wodzireja z mikrofonem w ręce zrozumiał, że niżej upaść nie mógł. Czy ten gość naprawdę uważał, że Bruno wstanie z uśmiechem wypisanym na ustach i zacznie wieśniacko podrygiwać w rytm muzyki z lat siedemdziesiątych? Po mojej śmierci - pomyślał i dalej niewzruszenie siedział na swoim miejscu, nie wypuszczając butelki piwa z dłoni. Kolejne zaproszenie do kółeczka odbiło się cechem w jego głowie i nieco go zdenerwowało. Nie, znaczy nie, nawet przedszkolak to rozumie. W dodatku Cecilia także nie wyglądała na zainteresowaną tym ‘obrzędem’. Tańczący ludzie przypominali bandę dzikich zwierząt, które właśnie wykonują swój godowy taniec. Przeczekał. Upił trochę piwa i zadał kobiecie jakieś bezsensowne pytanie i kiedy ta, już otwierała usta by cokolwiek powiedzieć, wodzirej podszedł do nich po raz trzeci.
    - Cholera, czy ty aby nie rozumiesz po włosku – krzyknął mężczyzna i wstał. Z łoskotem postawił butelkę piwa na stoliku i wyciągając dłoń do kobiety powiedział: - Chętnie zmieniłbym lokal.

    Bruno Boni

    OdpowiedzUsuń
  52. [ja jestem chętna na wątek, o]

    Andrea.

    OdpowiedzUsuń
  53. [To ja krótko: cześć :).]

    Dante

    OdpowiedzUsuń
  54. [Dobry wieczór. Witamy się razem z nową wersją Leosia i pytamy, czy jest chęć na kontynuację naszego starego wątku? A może zaczynami coś od nowa? :3]

    Leon Bocaccio

    OdpowiedzUsuń