sobota, 22 czerwca 2013

BRUNO BONI

Trzydziestoletni rozwodnik po trzyletnim stażu.
 Rodowity Włoch bez planów na przyszłość.
Mechanik samochodowy z własnym warsztatem.
Zamieszkały na poddaszu miejsca pracy. 
Chłopiec w ciele mężczyzny czyli nieodpowiedzialność w kwiecie wieku.


ON     JA 

52 komentarze:

  1. [Ojeeej, jakie zdjęcie! :D]

    Julia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Okej, to taka pierwsza reakcja, która natychmiast potrzebowała ujścia. A teraz serio zgłoszę chęć na wątek, Julia może przejąć rolę jakiejś pani z wolnych Bruna, czy też coś zupełnie innego. Wybacz mój chaos myślowy.]

      Usuń
  2. [ to ja się ładnie witam i mówię, że chciałabym mieć z tym panem jakieś powiązanie. Jakie to nie wiem, ja raczej od zaczynania jestem, a zresztą moje pomysły są tak samo ujmujące jak dziesięciotysięczny odcinek mody na sukces.]
    Chiara

    OdpowiedzUsuń
  3. [Lubię Cię. Za Goslinga, minimalizm i słowo od autora.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Gosling, Gosling <3 Kocham go od kiedy obejrzałam Pamiętnik *,* Poza tym, witam serdecznie! Tak się zastanawiałam czy Der nie mogłaby być tą dziewczyną, z którą się rozstał, ale stwierdziłam, że nie bardzo, bo ona zaledwie dziewiętnaście lat ma, więc trzeba wymyślić coś innego :) Masz jakiś pomysł czy ja mam nad czymś pomyśleć?]

    Dersike

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wiiitam. Uwielbiam go, jak chyba wszystkie... Widzisz Fridę w jakimś powiązaniu z Brunem?]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Czy szkoda, to nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że moje postacie to już żadna niespodzianka, ani nic z tych rzeczy, ale je lubię. Najlepiej mi się takie prowadzi, a że nie są zbyt różnorodne... No trudno.
    Pomysł fajny, naprawdę, ciekawy, ale mimo wszystko nie pasuje mi do Julii próbowanie zwrócenia na siebie czyjejkolwiek uwagi. A tym bardziej, jakby miała przyjść do jego warsztatu z jakąś błahostką. Bo nijak nie potrafię jej sensownie z tym warsztatem połączyć, a z czymś oczywistym, po czym łatwo poznać, że to wcale nie jest sprawa nadrzędna, Julia nigdy by się nie wybrała. Niestety.]

    Julia

    OdpowiedzUsuń
  7. [ staram się witać wszystkich :)
    Hm..Czy ja wiem czy pani Bovary jest typowym przykładem kobiety zbuntowanej? Raczej kobiety, która straciła kontakt z rzeczywistością, odcięła się do tego co prawdziwe i zaczęła żyć fikcją, która zdawała się być dla niej lepsza od prawdziwego życia. Chiara też czasami taka jest, dlatego użyłam takiego porównania. Fakt, kobieta zmienną jest, zwłaszcza Włoszki. Wiem coś o tym. Znam idealny odpowiednik mojej Chiary.
    Szczerze? Odpowiada mi i to bardzo. Nie mamy tu jeszcze takiego prawdziwego przyjaciela. Postaram się zacząć niedługi, jak już wszystkim ładnie odpowiem]
    Chiara

    OdpowiedzUsuń
  8. [ też irytuje mnie upadanie blogów i to, że wiecznie trzeba pisać karty - minimalizm rządzi! :D kocham pana na zdjęciach. Wątek bym chciała ale przez to,że karta taka krótka pomysłów raczej nie mam. Ewentualnie tylko mogę powiedzieć, że Anjela mogłaby zostać byłą dziewczyną o ile pasuje Ci do zamysłu, jak nie to prosiłabym o jakiś pomysł, chętnie zacznę :)]

    Anjelica

    OdpowiedzUsuń
  9. [Nie oglądałam tego filmu, ale obejrzę, bo mnie zachęciłaś.
    I nie, nie ma błędu: http://sjp.pl/sczez%C5%82

    Właściwie to Lulu ewentualnie może być tą dziewczyną, z którą się związał. Ale się nie narzucam.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Sama jestem podobna do Julii i wiem, że nawet gdybym się kimś zafascynowała, to nic bym z tym nie zrobiła. Nie wiem jak mogłoby to wyglądać, bo szybciej by stamtąd uciekła, niż przyszła.
    Jeśli coś wymyślę, to dam znać. Upał tego, niestety, nie ułatwia.]

    Julia

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Witam kolejnego rozwodnika! To może by tak się wątek przydał? :D]

    Cecilia

    OdpowiedzUsuń
  12. [Czy moja loca mogłą by włąśnie pracować u niego?]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Tym bardziej może być ciekawie, Bruno może sobie z niej żartować i rzucać jej drażniące komentarze. Mimo tego jest dobrą pracownicą:) Zacznę później :)]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Może jakieś pomysły? :D Nie idzie mi dzisiaj wymyślanie.]

    Aashiyana

    OdpowiedzUsuń
  15. [Do niczego nie zmuszam ;) Niestety jestem zwolenniczką rozpoczynania. Może przez to, że żyję czasami gdy nikt nikogo nie prosił o pomysły, tylko od razu się zaczynało ^^ Oczywiście powiązanie odpowiada mi, a co do tego "ideału" to jak wiadomo, chodzi o pierwsze spojrzenie i zauroczenie się :D Niedługo postaram się rozpocząć.]

    Aashiyana

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Może ktoś namówi Bruna na taki wieczorek dla samotnych serc, albo zaciągnie go tam podstępem, gdzie z Cece będzie to samo i tam się spotkają? Takie dziwne coś mi przyszło na myśl.
    I dziękuję. Próbowałam wczuć się w rozczarowaną rozwódkę :P Mam nadzieję, że mi się udało.
    PS. Za Ryana masz ogromny plus z mojej strony.]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Czy jest wciąż możliwość przejęcia byłej żony z dzieckiem?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak oczywiście, ale będę wymagała sporo zaangażowania od osoby, która ją przejmie i z pewnością nie będzie mowy o słomianym zapale.
      mamosowy.los@gmail.com

      Usuń
  18. [Tak, stanowczo jest cięta. To jest silna kobieta, która przeżyła już czas bycia zabawką i teraz woli jako pierwsza wbić komuś kołek w serce niż sama zostać...przekołkowana. Ale mimo wszystko to kawał dobrej osoby, będzie miała dużo kłótni wewnętrznych.
    Agresywny wątek, stanowczo. Niech patrzy na niego z pogardą i niech Bruno będzie kolejnym punktem na liście Dowodów Na To, Że Każda Kobieta Powinna Być Lesbijką.]

    Lulu

    OdpowiedzUsuń
  19. [A ja nie mogę z miny Goslinga :D Jeszcze fajne ma zdjęcie z tą pięścią ;P W ogóle Gosling fajny chłop, no i Bruno też.]

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  20. [Cecilia również nie byłaby zbyt zachwycona, a żeby było zabawniej - mieliby ten sam numerek na serduszku, czy coś. :P
    Zaczniesz może? ]

    Cecilia

    OdpowiedzUsuń
  21. [Witam ;> Przeczytałam Twoją drugą kartę i zaciekawiła mnie Twoja sugestia. Więc co byś powiedziała na wątek z dawną przyjaciółką z dzieciństwa?]

    Michelle

    OdpowiedzUsuń
  22. [Witam! Widzę, że już zarzucono wątkami, pomysłami i tak dalej, ale jeśli masz jeszcze siłę to również się na jakieś powiązanie tudzież wątek, z którego powiązanie wyniknie, bym skusiła :)]
    Vittoria

    OdpowiedzUsuń
  23. [W takim razie bardzo się cieszę i może coś uda mi się wpaść na jakiś ciekawy pomysł... Mam nadzieję. Bo chwilowo to same banały mi do głowy przychodzą. Chociaż może coś będzie odpowiadać z tych banałów? Pewnie nie, ale napiszę, co mi do głowy przyszło.
    No to tak: Vit mogłaby sobie do niego wpaść z zepsutym samochodem i jako osoba zielona w kwestii motoryzacji będzie Bruno totalnie irytować swoim brakiem jakiejkolwiek świadomości w kwestii dbania o samochody ;d
    Albo (po przeczytaniu dopisku od Ciebie) pomyślałam też, że mogą być jakimiś tam znajomymi z dzieciństwa. Znaczy Bruno mógł przyjaźnić się ze starszą siostrą Vit i przez to jakoś tak się teraz w tej Florencji odnaleźli.
    Tudzież zrobić można by z nich jakieś kuzynostwo.]
    Vittoria

    OdpowiedzUsuń
  24. [Ostatnio mnie napadło by stworzyć kogoś o mordce Goslinga, nawet odnalazłam sobie sto tysięcy pasujących zdjęć i gifów, a potem wpadłam w chandrę i nic mi z tego nie wyszło. Może i dobrze, bo mogę obserwować sobie go na Bruno, słodkości. Chcę wątku, natomiast pomysł to ciężki orzech (nie tyle do zgryzienia, co w ogóle do posiadania). Wymyśl mi coś, spraw by wieczór nabrał kolorów i takie tam pierdolenie po piwie. Heloł bejbe, skusisz się?]/Xavier

    OdpowiedzUsuń
  25. [Jak się nie ma życia osobistego to się siedzi na blogach całymi dniami, przykre lecz prawdziwe. Kumple od piwka zawsze spoko, szczególnie że Xavier to świetny barowy kompan, bez samochodu, nigdy nigdzie Cię nie podwiezie, natomiast chętnie pomarudził na wszystko co włoskie albo w ogóle istniejące. A z synalem to w ogóle będzie gitowo, Nymana można do roli pocieszyciela (z dobrą whiskey) nakłonić, a jak!]

    Jeśli na jeden dzień można byłoby zamienić się w zwierzę, Xavier wybrałby z pewnością niedźwiedzia, który może spać kiedy chce, a gdy zamachnie się potężną łapą, jedzenie samo mu do niej wpada. Gdyby ktoś postanowił na niego zapolować, zrobiłby mu z tyłka jesień średniowiecza. W zasadzie nie tylko z tyłka, wszystkie jego wnętrzności stałyby się niezłą potrawką dla ryb, które później sam wszamałby na kolację. Właśnie taka myśl wpada mu do głowy, gdy jakiś włoski byczek staje przed nim na ulicy, tamując przejście. Gdyby był niedźwiedziem, strząsnąłby go z chodnika i wrzucił w pobliską wystawę sukni ślubnych. Ale nie jest i musi poradzić sobie z wyminięciem go i ruszeniem w dalszą drogę. Chyba trochę jest rozdrażniony i nie ma to zbyt wiele wspólnego z tym gnojkiem, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że czasem warto spojrzeć na innych ludzi (myśli człowiek, zdradzający przez rok swoją żonę, psiakrew, Nyman), choć i ten w jakiś sposób dokłada trochę do puli. Przede wszystkim zdenerwowanie czuje przez swojego wydawcę, który postanowił zadzwonić i spytać jak mu idzie książka. Ile to już lat razem pracują? Siedemnaście? Osiemnaście? I jeszcze się nie nauczył, że jak będzie coś miał to sam zadzwoni? To nie takie trudne, naprawdę, Xavier wie że nie jest najlepszym klientem, że ma swoje humorki i jest panem sam dla siebie, nikomu się nie podporządkowuje i może to być elementem konfliktowym, ale takie jest życie, chcesz Nymana, radzisz sobie całą resztą jego nędznego asortymentu. Chyba w następnej książce stworzy postać grubego wydawcy pchającego się nie w swoje sprawy, chociaż aluzja może nie być zbyt wystarczająca, dołoży odpowiednie nazwisko. Już sam fakt, że zadzwonił wprawił go w paskudny humor, a to że wspomniał o Marie tylko zaostrzyło suchość w gardle i rzucił słuchawką o ścianę. Telefon nie ucierpiał, ściana natomiast i owszem. Włoskie budownictwo to mistrzostwo. Jako że poczuł tę irytację, postanowił przerodzić ją w coś produktywnego, a do takich z pewnością należy ruszenie swojego tyłka. Na początku chciał wyjść tylko do sklepu, kupić mrożoną pizzę w supermarkecie i wrócić do butelki kiepskiego wina. W końcu jednak zdecydował się zadzwonić do Bruno i umówić na piwo w pobliskim barze, chyba tylko dlatego, że niedługo zgnije z braku jakiegokolwiek życia osobistego. Tak więc kieruje się w stronę lokalu, aż tu nagle staje przed nim ten facet przypominający wyrośnięty dąb i włącza w nim pisarskie przenośnie, co wpychają mu do głowy myśli o niedźwiedziu. Chyba jest kiepsko, bo dawno nie wpadła mu żadna tak kiepska – naprawdę potrzebuje tego piwa. Skręca w lewo, przy sklepie wolontariatu, a następnie otwiera drzwi dość obskurnie wyglądającego baru. Nigdy nie lubił tych wyszukanych, drogich lokali, zawsze bardziej przypadały mu do gustu meliny, gdzie piwo za jedno euro smakuje jak kiepska siura. Wpływ na to z pewnością miały lata w college’u i na studiach, gdy spijał podobne z kumplami przy stacji kolejowej. W pomieszczeniu śmierdzi męskim potem, papierosami, a w powietrzu unosi się kurz, idealnie. Wzrokiem odnajduje Bruno, który siedzi na wysokim stołku i spija żółty płyn z wysokiego kufla o grubym denku.
    - Szalejesz, mój drogi, takie rarytasy przed dwudziestą? – rzuca w jego stronę, siadając na stołku obok i przywołując do siebie barmana, co by mu przyniósł to samo kiepskie piwo, które ma jego kolega.
    Xavier

    OdpowiedzUsuń
  26. [No to by można w takim razie założyć, że ich matki były siostrami. Bo co do ojca Vit mam pewne plany, co już ogólnie z jej historią jest związane.
    W takim razie powiązania ustalone. A wątek? Zaczynamy od czegoś konkretnego? :)]
    Vittoria

    OdpowiedzUsuń
  27. Generalnie rzecz ujmując, jeśli człowiek mówi, że gorzej już być nie może, siłą rzeczy musi się stać coś, co mu udowodni, jak bardzo się mylił. Właśnie dlatego Giovanna już od ponad trzech kwadransów sowicie żałowała, że powiedziała coś tak nieopatrznego.
    Nienawidziła tej głupkowatej roboty. Nie, to nie o pracę chodziło. Uwielbiała pisać artykuły odkąd tylko dowiedziała się, jak należy to robić. Sęk tkwił w informatorach. Grupa ludzi, bez których niezdolna byłaby wykrzesać z siebie nawet tych nędznych dwudziestu cali rubryki towarzyskiej (co za hańba!), miała to do siebie, że na spotkania wybierali miejsca najmniej odpowiednie, z reguły najbardziej odludne – rzadko przeciwnie. Przeważnie nieodmiennie musiała tłuc się na sam skraj nieznanego, choć przecież tak bardzo znajomego miasta, by do nich dotrzeć. Z dojeżdżaniem nie było problemu. Kłopotem okazywał się powrót. Bo o ile na miejsce jechała pełna szczerych nadziei i dobrych chęci – to będzie ten raz, który dostarczy mi takiego materiału, że im wszystkim szczęki do samej podłogi opadną, na pewno!, obiecywała sobie każdorazowo – o tyle wracała kompletnie sfrustrowana, pełna gniewu, którego nie mogła okazać w trakcie spotkania, a który musiał w końcu znaleźć w niej ujście. Święta zasada numer jeden brzmi przecież: Informator, który jest bezużyteczny dzisiaj, może okazać się żywą kupą złota jutro. Tak czy siak, jak człowiek kipiący ze złości za kierownicą siedzi, to wiadomo, że nie może to wróżyć niczego dobrego.
    Klnąc pod nosem ile tylko wlazło, wciskała pedał gazu do dechy, usiłując ze ‘swojego starego grata’, jak zwykła pieszczotliwie nazywać swój nieduży samochodzik odziedziczony w spadku po bracie, wyciągnąć tyle tylko, ile mogła najwięcej. Starczyło na sekundę odwrócić wzrok w kierunku milczącego telefonu, starczyła jedna chwila nieuwagi, by samochód zjechał z drogi, odbił się od słupka, przejechał po czymś niepokojąco dużym i zatrzymał się kawałek dalej na poboczu, wcale nie z woli jego właścicielki. W pierwszej chwili wystraszona Giovanna chciała po prostu odjechać i udać, że nigdy jej tutaj nie było. We wstecznym lusterku nie widziała, żeby to dzikie zwierzę, które potrąciła, podnosiło się i uciekało, a ona wcale nie miała zamiaru podchodzić do niego i sprawdzać, jak teraz wygląda. Problem w tym, że samochód odmówił posłuszeństwa i nie chciał ponownie zapalić. W tym to momencie padają feralne słowa gorzej już być nie może i oto okazuje się, że brat nie chce odebrać telefonu, a po sześciu próbach twoja komórka pada rozładowana. Jak na złość, na horyzoncie nie widać było zupełnie żywej duszy. A te trzy, które pojawiły się w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu minut zwyczajnie zignorowały damę w opresji.
    Teraz Giovanna nie była już przestraszona czy zdenerwowana. Ona była wściekła. A na wściekaniu upłynęły jej wcześniej wspomniane trzy kwadranse. Kiedy więc dostrzegła a ulicy zbliżającą się ku niej dość szybkim tempem jej ostatnią szanse na wybawienie, bezczelnie stanęła na środku pasa z zaciętą miną i nadzieją w sercu, że tym razem delikwent będzie miał na tyle oleju w mózgu, że nie zostanie kobieta staranowana. Niestety, po raz kolejny została brutalnie ominięta, a na domiar złego kierowca pojazdu nie oszczędził jej kilku niecenzuralnych epitetów. Trzęsąc się ze złości, w akcie ostatniej desperacji, rzuciła za nim rozładowaną komórką, która roztrzaskała się w drobny mak.
    - Jasna cholera! – wydarła się wreszcie, wczepiając palce prawej dłoni we włosy i z powrotem zaczynając kląć jak szewc.

    [Wybacz, ale w początkach początków nigdy dobra nie byłam. Rozkręcę się z czasem, obiecuję. A wyżej lanie wody, bo lanie wody, ale nie wiedziałam, jak tam chcesz to dalej pociągnąć, czy ma tam na nią wjechać, czy mu się rozdupcy samochód pięć metrów dalej, czy się Bruno sam z własnej woli zatrzyma, ja nie wiem. Oddaje to Twojej woli, żeby mi potem nie zarzucono, że narzucam. No, i cześć. ;)]

    Giovanna

    OdpowiedzUsuń
  28. Samochód w rowie. Jak to się stało? To bardzo proste. Wszędzie, dosłownie wszędzie widnieją slogany co by nie wsiadać za kółko po pijaku ale i tak znajdzie się kretyn, który to zrobi. A w tym przypadku kretynka, choć jedno piwo alkoholem nazwać nie można. Wiadomo również, że prowadząc nie powinno pisać się smsów. Ona jednak ten zakaz też miała w dupie, a teraz jej śliczny, biały samochodzik był brudny i leżał sobie w rowie. A jako, że był środek nocy to raczej nie było na horyzoncie żadnych panów, którzy wyciągnęli by ją z opresji, jako, że ostatni autobus już jej odjechał, a chodzenie na piechotę takich odległości, zważając na to jak bardzo ona tego nie lubi, było niczym samobójstwo.
    Anjelica nie miała pojęcia jak się wyczołgała z tego wozu, zamiast dziękować, klęła na wszystkie bóstwa i nie zważała na swoje potargane włosy i umorusane ubrania. Jedyne czym się przejęła to slogan informujący, że kilka domów dalej jest mechanik. Oczywiście była noc ale może on jest jednym z tych, którzy wykonują swoją pracę z powołania? Może akurat jest nocnym markiem i będzie grzebał w jakimś samochodzie i tym samym ją uratuje? Kobieta odetchnęła z ulgą, widząc palące się światło, a potem samochód i wystające spod niego nogi. Odchrząknęła cicho, przeczesała ręką włosy, przygryzła nieco dolną wargę, jako, że nie umiała raczej prosić.
    - Eee dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Czy mógłby mi pan pomóc, samochód mi wpadł do ee rowu – wybąkała w końcu, czerwona niczym burak. Czuła się jak kretynka, która nie potrafi sobie sama poradzić. Ona nigdy o nic nie prosiła. Zawsze radziła sobie sama, bo dla niej równoznaczne było to ze słabością. Ale jak u licha miała dać sobie radę sama teraz? Spanie na poboczu, czy łapanie stopa nie było najlepszym pomysłem. Jeszcze znalazłaby się w samochodzie u jakiegoś zboczeńca, który…
    A co jeśli ten mechanik też jest zboczeńcem? Duży błąd, duży Anjelico
    - Albo niech sobie pan nie przeszkadza, w sumie poradzę sobie sama – drżący głos, gdy właśnie uświadamiasz sobie, że nawet raz oglądałaś horror o podobnym scenariuszu. Zaraz przyjdzie drugi kolega mechanika okaże się, że jest kanibalem i zeżre ci nogi i ręce, a mechanik ukradnie ci samochód z rowu.

    [ pamiętam! Gdzie te czasy się podziały?!]

    OdpowiedzUsuń
  29. Trzy godziny. Tyle czasu zajęło Francesce zmuszenie Cecilii do tego, aby założyła jakąś żółto-złotą sukienkę z gładkiego materiału, którą znalazła u niej w szafie podczas przeszukiwania jej w celu dorwania jakiegoś odpowiedniego stroju na spotkanie Klubu Samotnych Serc. W tym czasie zawarte zostały namowy na pojawienie się tam, a także próba zrobienia czegoś z kręconymi, blond kosmykami naszej kochanej rozwódki. Potem wśród pokrzykiwań w języku włoskim i masie przekleństwa po angielsku jedna z kobiet wypychała blondynkę siłą z pokoju i wsadzała ją do taksówki tak, aby nim zdążyła uciec ruszyć niemalże z piskiem opon (a raczej, nakazać coś takiego kierowcy, jeśli chciał zarobić).
    Przez całą drogę na ten żałosny wieczorek dla samotnych i zdesperowanych miała ochotę udusić swoją znajomą, która za punkt honoru postawiła sobie, że znajdzie jej jakiegoś mężczyznę. Jakby teraz jakiegokolwiek potrzebowała. Była tuż po rozwodzie, nie miała ochoty na cokolwiek takiego. Nie chciała się angażować, a co dopiero w jakikolwiek sposób łapać okazji. Jeśli ktokolwiek miał się w jej życiu pojawić to to zrobi, a żadne tego typu spotkania jej nie pomogą, co to to nie.
    - Francesca, na litość boską, zawieź mnie do domu - bąknęła, kiedy były już praktycznie pod wejściem tego całego lokalu z ogromnym szyldem pełnym serduszek, jakichś tańczących par i temu podobnych.
    Włoszka nic sobie z tego nie robiła. Zapłaciła taksówkarzowi i niemalże siłą wyciągnęła blondynkę z auta, czego ta nie przypłaciła złamaniem obcasa.
    - Pójdę sama - powiedziała z dumą w głosie i unosząc podbródek ruszyła w kierunku wejścia do tego piekielnego lokalu. Im szybciej wejdzie tym prędzej będzie mogła wrócić do domu, tak?
    Problem pojawił się jednak w momencie, w którym przyczepiono jej tandetne, pozginane serduszko z numerem trzy, a ona przekroczyła próg sali.
    Szczerze? Poczuła, że ją mdli. A potem czuje panikę związaną z tłumem zdesperowanych ludzi, którzy swoje problemy przelewają właśnie na tego typu spotkaniach. Nie, nie da rady.
    W akcie desperacji cofnęła się o krok i już obróciła, aby uciec byle dalej, byle tylko tutaj nie zostać, a tym samym - wystawić człowieka, który miał ten sam numerek, co ona. W ostatniej chwili poczuła ręce na swoich ramionach, a potem mocne pchnięcie w przód. No tak. Musiała przecież dopilnować, aby dotarła na miejsce.
    - No już idę! - jęknęła w akcie desperacji, po czym ruszyła przed siebie, czując na swoich plecach wzrok Włoszki.
    Nerwowo poprawiając ułożenie serduszka rozglądała się po stolikach. Większość już była zajęta przez paskudne desperatki, stare panny, albo starych kawalerów lub rozchwianych emocjonalnie rozwodników. Jak ona. Ale moment! Przecież nie chciała tu być. Czyli może nie jest tak źle?
    Aż w końcu zatrzymała się przy jednym ze stolików, który zajmował względnie wyglądający facet. Zerknęła na swoje serduszko, potem na mężczyznę i numerek przyczepiony do obrusu.
    - Witam - odezwała się w końcu z niekoniecznie wesołym uśmiechem. - Można? - wskazała na krzesełko, kątem oka dostrzegając Francescę przy wyjściu. No nie mówcie, że będzie jej jeszcze pilnowała! Dobre sobie.

    Cecilia

    OdpowiedzUsuń
  30. [To może w takim razie wesele ich jakiejś kuzynki, która sobie męża z okolic Florencji znalazła? Jeśli odpowiada to daj znać, albo zacznij. Też mogę zacząć jak coś.]
    Vittoria

    OdpowiedzUsuń
  31. [Owszem, mam sporo wątków to rozpoczęscia, a że ja dałam pomysł na wątek... :)]

    OdpowiedzUsuń
  32. Ciąża. Jednocześnie stan błogosławiony i wielkie utrapienie. Pierwsze miesiące naznaczone porannymi mdłościami i nieodpartą chęcią zjedzenia ogórka kiszonego z lodami czekoladowymi. A potem było jeszcze gorzej. Wahania nastrojów, których czasem sama Vera miała już dość. Bolące plecy, kiedy to dźwigała ze sobą małego klocka, któremu jeszcze pozostało dwa miesiące do wyjścia na ten straszny świat, z dala od ciepłego, przyjemnego łona matki, które zapewnia mu bezpieczeństwo przed wszelakim złem.
    Vera była spokojna. Była bardzo spokojną osobą i nawet nie myślała źle o porodzie. Nie zastanawiała się, jaki to będzie ból. Była o to spokojna, bo niejedno już przeszła, jednak najbardziej panikowała na punkcie tego, co będzie potem. Samotne rodzicielstwo z bratem na karku, który przynosi więcej szkody niż pożytku. Cała ta odpowiedzialność za małego człowieczka całkowicie przytłaczała pannę Calabrese, że czasem wybuchała głośnym płaczem, była cięta na wszystkich i po prostu załamywała ręce na wszystko i wszystkich, nawet jeśli zadanie, którego się podjęła było banalnie proste.
    Dzisiaj był jej chyba najgorszy dzień w życiu. Oprócz śmierci męża, ale to pomińmy. Tego dnia jej się nic nie udawało. Dostawca kwiatów spóźnił się o całą godzinę, gdzie ona wyklinała jak szewc i denerwowała się, choć nie powinna. Potem jakiś dureń prawie jej nie przejechał, gdy przechodziła na pasy. Zdołała się przyzwyczaić do wszystkiego, bo przecież włoszką była z pochodzenia, ale nigdy nie zdzierży postępowania kierowców, którzy jeździli jak szaleńcy. Ten okropny dzień prawie się kończył, kiedy chcąc pozmywać naczynia pękła rura i zaczęła zalewać całą podłogę w kuchni.
    -Żesz w mordę!-krzyknęła, choć nikt jej i tak nie usłyszy, a na pewno nie Severo, który powinien właśnie wychodzić z pokoju, by dowiedzieć się co się dzieje, ale najpewniej szlaja się gdzieś po mieście z tym swoim okropnym papierosem.-No brawo…-mruknęła, sięgając po ściereczkę by wytrzeć ręce i po chwili rzuciła cały stos ściereczek, by wsiąkły całą wodę. Nie wiedziała po kogo zadzwonić, bo na pewno nie po hydraulika. Nie miała ochoty patrzeć na rów mariański wystający ze spodni, więc pierwszą osobą, która wpadła jej do głowy był Bruno.
    -Przyjedź, proszę.-powiedziała tylko i natychmiast się rozłączyła, by wziąć się za wycieranie podłogi i nieskuteczne tamowanie wyciekającej wody.

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  33. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  34. Toskania – całkiem ładnie brzmi, ale nie tym kierowała się brunetka wybierając sobie owe miejsce, na kolejną podróż. Kiedy to już znudziła się jej hiszpańska Barcelon,( o zgrozo po miesiącu!), wyciągnęła swoją mapę, jedną, już obgryzioną lotkę i rzuciła, wybierając właśnie to miejsce. Kiedy tu przyjechała, była zadowolona z swojego wyboru. Naprawdę się jej tu spodobało i o dziwo została dłużej niż na miesiąc. A może tylko dlatego, że miała już dość ciągłych podróży, zmiany miejsca zamieszkania i opuszczania ludzi, z którymi się zapoznała? Może w końcu chciała znaleźć swój własny dom, gdziekolwiek on jest na ziemi. Przecież stawała się starsza, z roku na rok i owe wyjazdy nie będą jej już tak fascynować, znajdzie sobie inne wartości, którymi zacznie kierować się w swoim życiu. I chyba teraz nadszedł taki czas, na spróbowanie czegoś innego, na spróbowanie życia jak prawdziwy człowiek. Z własnym mieszkaniem, z pracą plus grupką znajomych, a może i jakąś miłostką. W końcu to one sprawiały, że zosatawała na dłużej, a także oni byli powodem, że uciekała bez słowa i jakiegokolwiek znaku, w którą stronę. Mogła pojechać przecież wszędzie, od Rosji do Anglii, od stolicy po totalną wieś. To wszystko zazwyczaj działo się sporadycznie i z dnia na dzień. W końcu spadek też się skończy, pieniędzy nie przybywało, a ubywało. To było jak bak paliwa – jeśli chce się jeździć trzeba go napełniać, bo ciągła jazda tylko go opróżnia, a kiedy się skończy, może być źle. Więc i praca powoli zaczęła być potrzebna.
    Każdy kto choć pomyślał o ustatkowaniu dobrze zdawał sobie sprawę, że trzeba wszystko dokładnie przemyśleć, dokładnie zaplanować, poukładać i pomyśleć jak to będzie wyglądało w przyszłości. Takk.. ale nie Loca… ona rzuciła lotką przyjechała do miasta i pierwsze kilka dni spędziła w hotelu, jak zawsze zazwyczaj. No dobra, może nie przesadzajmy, bardziej motelu. Były bardziej obskurne, mniej pedantyczne i posiadały dość dziwny klimat, ale były tańsze i tu był ten jeden plus. Tak, jeden plus przy dwudziestu minusach zadecydował o jej tymczasowym miejscu zamieszkania. Żyło tu wiele dziwnych ludzi, ale ona była przyzwyczajona i nie miała problemu z uderzeniem, swoją piąstką osoby, która by tylko ją dotknęła, nie mówiąc o klapnięciu w jej tyłek, wtedy owa osoba mogła spodziewać się wielkiego lima pod okiem. Wiadomo, była kobietą, więc mogła tylko korzystać z chwili nieuwagi napastnika i później po prostu spieprzać, bo gdyby została, to raczej nie miała by żadnych szans. Już po tygodniu zaczęła rozglądać się za własnym, małym i niedrogim mieszkanku. Szczęście jej dopisało. Szybko znalazła swoją wymarzoną kitkę na poddaszu była już jako tako umeblowana i wyremontowana więc więcej do szczęścia jej nie było potrzebne. Na razie to jej wystarczało, ważne by było ciepłe, był gaz i ciepła woda. Wprowadziła się więc tam i zaczęła szukać pracy. Z tym było ciężej, nie miała zbyt wielkiego doświadczenia, w sumie to było zerowe. Superaśnych szkół też nie skończyła i jedyne na czym się jako tako znała była mechanika. Praktycznie pół swojego dzieciństwa spędziła w warsztacie, od najmniejszego ucząc się na czym polega praca silnika, całej budowy samochodu i innych tego typu rzeczy. Stało się to jej pasją. Kiedy jeszcze mieszkała w domu dziecka, wymykała się do znajomego mechanika i przesiadywała tam całe dnie, pomagała ucząc się. To chyba lepsze niże te wszystkie szkoły gdzie uczą cię samej teori, a na praktykę wyznaczają dość małe ilości godzin.
    Wystarczył mail do owego mężczyzny i on wypisał jej jakieś preferencje i dzięki temu mogła zaczęć rozsyłać swoje – bądźmy szczerzy dość skromne i ubogie CV. Zwiedziała prawie każdy warsztat, jednak najczęściej spotykałą się z gromkim śmiechem i szukaniem ukrytych kamer przez pracodawców. Kobietka?

    OdpowiedzUsuń
  35. Jeszcze taka? Gdyby to jeszcze był jakiś babochłop to by jeszcze uwierzyli. Usłyszała też kilka szowinistycznych żartów. Już nawet miałą ochotę się poddać, wysłać CV po prostu do jakiegoś warzywniaka, może jako sprzątaczka, czy kasjerka na kasie. Nawet już niosła owy biały papierek z czarnym druczkiem, do jednego z tych miejsc, gdzie ludzie zamiast w niedziele do kościła, to urządzają sobie wycieczki i wyścigi koszykami między półeczkami, kiedy zobaczyła ogłoszenie. Zostawiła tam CV i naprawdę się zdziwiła, że ktoś się odezwał i ją przyjął.

    Loca – no tak imię dość dziwne i przyskwarzyło jej dość sporo kłopotów no i ze sto głupich żartów, była dobrą pracownicą. Jak już coś robiła to solidnie, nie opieprzała się no i była pomocna tak? No dobra, ale na zachwalaniu to tu się nie skończy, wiadomo jak to było z tą kobietką, znalazła zawsze jakąś rzecz o którą mogła się potknąć, no i nawet zauważyłą, że odkąd się zjawiła, apteczka pojawiła się w bardzo widocznym miejscu, może coś sugerowało . No dobra, bardzo się przydawało, ona często się kaleczyła, dlatego też zużywała naprawdę dużo par rękawiczek, gołymi dłońmi raczej nie pracowała. Wolała się nie narażać.
    Swojego szefa? Polubiła. Naprawdę – może i wydawał się osobą, zdziwioną, z tego, że przyjął kobietkę, ale był naprawdę fajnym facetem. Tym bardziej lepiej się jej u niego pracowało.
    Czyściła właśnie coś na końcu warsztatu kiedy usłyszałą jego krzyk. Wywróciła oczami i westchnęła cicho. No już powina się przyzwyczaić do niego, ale wciąż troszkę ją ono denerwowało, on zapewnie zdawał sobie z tego sprawę i dlatego właśnie tego przezwiska używał. Wyciągnęła potrzebną rzecz i ruszyła w jego stronę.
    -Nie pozbędę się tego przezwiska co?- zapytała kucając i wsuwając dłoń pod auto, by jeszcze broń boże nie musiał się wysuwać spod auta, a jego głos sugerował, że raczej nie ma na to najmniejszej osoby. [wooh ile tego wyszło]

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Nie nie wiem jak mi wyjdzie prowadzenie "Marii Eleny", ale mniej więcej taka miała być właśnie Fiorella. Powiązanie... to może Fiorella z mężem przyjaźnili się z Bruno i jego żoną. Może Bianchetti przychodzili do nich na kolacje, bo jego żona świetnie gotowała? No a po rozwodach jakoś tak się to trochę rozluźniło no i Fiorella postanowi odnowić kontakt. W związku z brakiem umiejętności kulinarnych Bruno zrobi zakupy i przyjdzie do niego żeby mu coś upichcić, co z tego że on jej wcale nie zapraszał. Oprócz tego przyniesie tą swoją czystą i ogólnie zrobi mu sajgon w mieszkaniu w czasie jego nieobecności. No i on w końcu wpada do domu, a załamana i pijana Fiorella oznajmia mu że próbowała mu zrobić kolację ale się nie udało no i jakoś pomyślimy co dalej. ]

    Fiorella

    OdpowiedzUsuń
  37. [No to zaczynam i z góry przepraszam za to, co wyjdzie.]

    Vittoria nie lubiła rodzinnych uroczystości. Zdecydowanie miała dość tych wszystkich ciotek szczypiących ją po policzkach i mówiących, jaka to jest strasznie chuda. Nie była! Nigdy nie porównywano jej do chodzącego kościotrupa, więc to przecież nie koniec świata, że nie ma tuszy najgrubszej ciotki (i kobiety na świecie) - Aurelii. Tak, ona najczęściej wypominała Vittorii jej wystające kości obojczykowe. Niby co w tym złego, że dziewczyna chciała dobrze wyglądać w czarnej, sięgającej do połowy uda sukience. Gdyby była o pięć kilo grubsza, mogłaby porównać samą siebie do kluski. I nie ubrałaby się tak odważnie.
    Ślub, a następnie huczne wesele jednej z kuzynek Vittorii. Na dobrą sprawę dziewczyna nawet nie miała pojęcia, kiedy to ostatni raz miały okazję się spotkać. Skoro jednak dostała zaproszenie, to przecież nie wypadało odmówić.
    Stała niepewnie na schodach kościoła czekając, aż młoda para go opuści. Spóźniła się, a jakże. Nie wypadało jednak pojawiać się w połowie uroczystości. Przeklinała własną głupotę. No bo jakim cudem mogła zaspać na godzinę czternastą? To jej się nigdy jeszcze nie zdarzyło. Ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
    Vittoria

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie była desperatką. Nie chciała znaleźć sobie kogokolwiek w tym momencie, bo najnormalniej w świecie tego nie potrzebowała. Po co jej kolejny gość, który wykorzysta jej uczucia, a potem rzuci niczym niepotrzebną, szmacianą lalkę w kąt tylko dlatego, że znalazł sobie lepszą wersję Barbie? Na co jej był ból i strach przed tym, że po raz kolejny zostanie porzucona? Bez sensu, doprawdy. Dlatego nie chciała tutaj być, czego dowodem była krótka szarpanina przy wejściu, a potem wyraźne wepchnięcie do środka, przez co nieomal nie połamała swoich obcasów. A idźcie w cholerę z tym wszystkim.
    Kiedy usłyszała zgodę, mimowolnie uśmiechnęła się z ulgą. Ciężko byłoby usłyszeć na szybkiej randce w ciemno już na wstępie, że dany osobnik nie chce mieć z tobą nic do czynienia. Dlatego powiesiwszy torebkę na oparciu krzesła zajęła miejsce dla niej przeznaczone przez organizatorów tego całego cyrku. Bo inaczej tego nazwać nie potrafiła. Kto normalny przychodzi na coś takiego?! Najwyraźniej nie była normalna. Ale-ale! Ją zmuszono. Czyli nie było tak fatalnie, co?
    Spojrzenie, jakim ją uraczono sprawiło, że mimochodem uniosła wysoko brwi, również mierząc swojego aktualnego towarzysza uważnie. Jasnowłosy, aczkolwiek nieposiadający świńskiego blondu. To dobry znak. Bardzo dobry.
    - Cecilia - skinęła głową, zakładając nogę na nogę. Przyjęła bardziej rozluźnioną pozę, opierając się wygodniej o oparcie krzesła, przy okazji dopowiadając sobie w głowie całą historię tego człowieka. - Dzięki - rzuciła z uniesionym kącikiem ust. Pewnie rozwodnik albo wdowiec, którego ktoś namówił na przyjście, ponieważ nie mogli patrzeć na to, jak użala się nad sobą lub chodzi od kąta do kąta w celu zapełnienia pustki w mieszkaniu. Na pewno jednak nie będący typem, który bawi się w tego typu imprezy.
    Kiedy wrócił, rozglądała się po tych wymalowanych, wypacykowanych starych pannach i rozwódkach, które wdzięczyły się przed onieśmielonymi partnerami, wiecznymi prawiczkami i tego typu ludźmi. Dopiero jego głos i podawane piwo w butelce sprawiło, że skupiła na nim uwagę.
    - Dziękuję. - odparła nieco zmieszana, pijąc prosto z butelki. Ta, dama pełną gębą. - Masz...Przyjemny głos - stwierdziła i odwróciła wzrok. Boże, co za porażka. Miała ochotę się zapaść pod ziemię. I wtedy rozbrzmiała muzyka, a wodzirej zaprosił wszystkich do tańca. Ocipiał i ochujał jednocześnie. Ona nie miała NAJMNIEJSZEJ ochoty na taniec!

    Cecilia

    OdpowiedzUsuń
  39. [a czemu niby nie? da się coś wymyślić, gwarantuję ci, toć to z niego aż taka wielka gwiazda nie jest]

    Domenico

    OdpowiedzUsuń
  40. Czasami, było też tak , że ludzie, nie potrafili się rozstać z swoimi czterema kółkami, nie ważne było to, jak w bardzo opłakanym stanie było ich cacko i jak bardzo narażają się na różne niebezpieczeństwa, broń Boże śmierć, w owym blaszanym zabójcy. Można tak powiedzieć, że byli ślepi na wszystkie wady i widzieli tylko zalety, oczywiście tu warto wtrącić, że musieli być naprawdę ślepi, jeśli zauważali tylko zalety w oceanie wad. W głębokim oceanie. Loca podziwiała takie osoby, sama miała swoje ukochane autko, jednak, gdyby tylko zaczęło przysparzać jakiś większych kłopotów - nie do naprawienia oczywiście. O autko jednak dbała, jak o swoje oczko w głowie. Te samotne dziewczę, nie miało o kogo dbać, więc nic dziwnego, że tak bardzo rozpieszczała swoje autko. Nawet chciała sobie kupić psiaka. Jednak, to nie tylko samotne, ale także racjonalne dziewczę. Jeździła przecież, z miasta do miasta, z kraju do kraju i pies owy by się tylko męczył, całe dnie przesiadując w aucie. Teraz jednak, przecież chciała się ustatkować, więc może kupno psa nie było by takim głupim pomysłem? Rozmawiała już kilka razy z Bruno na ten temat, mając chwilkę wolnego czasu, czy właśnie na jednej z tych papierosowych przerw. Wybierali rasę a nawet imię owego zwierzaka. I to jest dobre, że potrafiła sobie tak od niczego porozmawiać z szefem, i ba się jeszcze dogadać, dlatego tak bardzo lubiła tą prace i nie wyobrażała sobie pracować gdzie indziej. Czasem jednak miała wrażenie, że Szefunio ( jak go lubiła pieszczotliwie nazywać) kiedyś się na nią tak porządnie wkurwi, o to całe potykanie i zabijanie się na każdym kroku. W warsztacie, było bezpieczniej odkąd zaczęła prace, mimo to ona znajdywała wciąż nowe sposoby na uprzykrzenie sobie samej życia.
    Kiedy usłyszała jego słowa, zaśmiała się niemo i oblizała spierzchłe wargi. Na chwilę oparła się o owego gruchota i w zadumie, starała się wymyślić jakąś ripostę, którą mogła by zaskoczyć i zgasić swojego szef unia. Stała tak więc chwilkę, jednak nic ciekawego nei przychodziło, owej pięknej istotce akurat na myśl. Ona czasem miała wrażenie, że to mu sprawia wielką frajdę, jeszcze bardziej, kiedy siłowała się z wymyśleniem odpowiedniej odpowiedzi i nic jej z tego nie wychodziło. Jej oczy wtedy tak się błyszczały i można było w nich zaobserwować dozę zdenerwowania, upartości, marszczyła wtedy tak zabawnie nos i zazwyczaj, kończyło się na blachym pokręceniu głową. Odepchnęła się od samochodu i nie mówiąc ani słowa odeszła, zając się czymś pożytecznym, a mianowicie sprawdzeniem, jakich części brakuje, jakie trzeba zamówić. Kiedy po godzinie, zjawił się i oznajmił jej , że idzie się dotlenić, skinęła głową – chciała mu dziś napomknąć o tym, że zamierza kupić jakiegoś wielkiego bydlaka i spytać się o jego zdanie, chciała jeszcze jednak coś zrobić, więc dała mu znać, by poczekał.
    Miała tylko wynieść narzędzia i poukładać je na półce. Tak była pedantką i nie lubiła kiedy leżały tak porozrzucane i nie dało się ich potem znaleźć. Wiedziała, że to wkurzało Bruna ale i tak robiła wszystko po swojemu. Weszła wiec do owego pomieszczenia i zaczęła rozkładać je według własnych ustaleń, kiedy nagle do warsztatu przez uchylone okno wleciał gołąb, pech chciał, że wprost na naszą niezdarę, która wleciała na półkę z narzędziami i zaraz zniknęła pod nią z wielkim hukiem.
    -Co za jebany ptak- mruknęła tylko cicho czując na sobie ciężar, metalowej konstrukcji. Poczuła także okropny ból w nodze i nie potrafiła się ruszyć. Zacisnęła oczy i oblizała wargę na której poczuła, metaliczny smak krwi. No nieźle się poobijała, a na dodatek, nie potrafiła się ruszyć. Wykonać najmniejszego gestu, a ból? Stawał się coraz bardziej pulsujący, natarczywy.

    OdpowiedzUsuń
  41. [Cześć, cześć. Czujesz, że Bruno mógłby być tym młodszym facetem, którym Selina jest w jakiś sposób zafascynowana?
    Swoją drogą, chyba za długo zwlekałam z dodaniem karty, bo teraz tak coś nam tutaj przycichło.]
    Selina

    OdpowiedzUsuń
  42. Prawdę mówiąc, Vera wystrzegała się tego, by prosić kogoś o pomoc. Nie miała zamiaru wysługiwać się ludźmi tylko dlatego, że jest w ciąży. Wiele ludzi samo wyciągało w jej stronę pomocną dłoń, którą ona zawsze odrzucała, nie chcąc być w jakiś sposób dla kogoś ciężarem. Dopiero, gdy naprawdę na czymś się nie znała, lub coś było dla niej zbyt ciężkie do zrobienia, że pomimo wielkich chęci nie potrafiła sobie poradzić, dopiero wtedy prosiła kogoś o pomoc, choć i to było dla niej trudne do zrobienia.
    Gdy tylko odłożyła telefon na bok poszła otworzyć drzwi, by Bruno mógł łatwo wejść, gdy ona zmagała się z tym, by jej nie zalało mieszkania. Jej i sąsiadów, bo nie miała zamiaru płacić. Nawet jeśli chciała, to nie miała z czego. Taka biedna ona była, choć nigdy się na to nie skarżyła. Przynajmniej jeszcze nie wylądowała pod mostem, mimo wszelkich przekrętów jej kochanego braciszka, który za swoje kilka wybryków powinien już dawno siedzieć za kratkami i stukać kubkiem o nie.
    Miała już dość, plecy ją bolały, a także dziecko zaczęło uciskać jej pęcherz, że naprawdę potrzebowała czyjeś pomocy w tej dramatycznej sytuacji. Chyba tylko dla niej dramatycznej, bo po chwili usłyszała głośny śmiech, który uderzył w nią z całej siły.
    -Jeśli masz zamiar się śmiać, to ja dziękuję, możesz wrócić do swojego zapyziałego mieszkania, Boni.-odparła nieprzyjemnym tonem, nie odwracając się w jego stronę. Dzwoniąc po niego miała nadzieję, że przynajmniej, widząc co się dzieje, rzuci jej więcej szmat i ręczników. Na tę chwilę nie prosiła o nic więcej, ale chyba przeliczyła się co do jego możliwości i zrobiła wielki błąd dzwoniąc do kogokolwiek.

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  43. [W sumie, cztery lata to nie taka duża różnica wieku. Takie luźne nawiązanie do mojej karty, ale równie dobrze ten ich romansik mógł się zacząć z nieco innych pobudek albo wcale nie być romansikiem, tylko jakąś nicią porozumienia, czymś na wzór przyjaźni itd.
    Na innym blogu mam ich pod dostatkiem, a raczej niektóre muszę pozaczynać, powymyślać, więc tutaj nawet nie chcę być nimi zalewana :D]
    Selina

    OdpowiedzUsuń
  44. [Uwielbiam twarzyczkę Goslinga! <3]
    Charles

    OdpowiedzUsuń
  45. Loca była fajtłapą, straszną, dużo się potykała, uderzała, to prawda. Jednak najgorsze rzeczy, działy się jej niespodziewanie i na dodatek nie z jej powodu. Tak więc śmiało do jej fajtłapstwa można dopisać pecha. No bo jak wyjaśnić, owego latającego potwora, który wpadł na nią dzięki czemu poleciała wprost na tą okropną dość sporą półka? Albo z innej beczki, ostatnio siedziała sobie na piasku na plaży i kilku chłopaków, dla żartu wrzuciło ją do wody, tyle , że dla niej żartem to nie było. Nie potrafiła pływać i zaczęła się topić, po takich przeżyciach, nawet już nie ma ochoty się nauczyć, boji się wejść do jakiego kol wiek otwartego zbiornika z wodą – morza, jeziora a nawet baseny. Jedynie w swojej wannie się dobrze czuje.
    Teraz? Teraz kręciło się jej w głowie, dostała jakimś kluczem, w tą swoją główkę. Czuła się okropnie, nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Narobiła mu tylko kłopotu. Podziwiała go, że już tyle wytrzymał i jeszcze jej nie zwolnił. I co z tego, że byłą dobra, zawsze mógł znaleźć sobie kogoś lepszego. Byłą mu okropnie wdzięczna, bo nie wierzyła w to, że mogła by znaleźć prace gdzieś indziej.
    Usłyszała jego głos, który był teraz jak zbawienie, mógł ją uratować, spod kilogramów, które leżały na niej. Może mogła by powiedzieć, że to okropne uczucie, ale ból tylko się nasilał, więc nie miała nawet siły nad rozważaniem, debatowaniem, czy owe ciężary na plecach są okropnym uczuciem. Chciała powiedzieć, dać znać, że żyje…jedynie udało się jej mruknąć, wymruczęć niezrozumiały stek słów.
    Tysiąc okropnych myśli przebiegło jej przez głowę, zdeptały ją tak bardzo jak te wszystkie cholerne narzędzia i ta kurewska półka napierająca na nią. Nie miała bladego pojecia jak to teraz będzie, czy on sam da rade podnieść ową konstrukcję, czy się tego podejmie, ona w ogóle tera nie myślała trzeźwo. Próbowałą się poruszyć, zrobić coś, jakoś mu pomóc…. Ale nie potrafiła, nie miała tyle siły, i była dość nieźle poobijana. Zacisnęła mocniej oczy kiedy poczuła jak cała konstrukcja podnosi się ku górze, jak cały ten ciężar, przestaje przygniatać jej wątłe ciałko. Kiedy uniósł półkę, mógł zobaczyć dziewczynę, leżąca na plecach z różnymi, rzeczami na niej. Siniaków będzie miała okropnie dużo, plus jeszcze więcej zadrapań i ta rana obok ust i na głowie.
    Kiedy zapytał, czy boli ją coś oprócz tego, chciałą odpowiedzieć, że wszystko. Bo taka była prawda, jednak pokiwała głową.- Noga- szepnęła cicho. Jej nogawka roboczych spodni była rozcięta i zakrwawiona, można było zauważyć, że coś na ową nogę spadło, a może to ta konstrukcja ją przytrzasnęła? I właśnie w tym momencie syknęłą czując dokuczliwe szczypanie w okolicy ust.
    -Kto to teraz posprząta?- zaczęła bredzić słabym głosem, spoglądając na niego.- Zrozumiem, jeśli teraz mnie zwolnisz- dodałą jeszcze szybko, lecz wciąż spokojnie i cicho, zanim znów przyłożył wacik do jej ust i ponownie z pomiędzy rozchylonych warg wydobyło się głośne syknięcie.

    OdpowiedzUsuń
  46. [witam ^^ i rzecz jasna chciałabym wątek. pewnie to, że przyjedzie z zepsutym samochodem to już oklepane i było tysiąc razy, więc możemy zrobić coś takiego, że przykładowo kiedyś naprawiał jej auto i sama pojechała po odbiór bo ona fuszerki to nie zniesie więc chciała sama sprawdzić czy nie jest porysowany i jacyś paparazzi zrobili im zdjęcie i posądzili ich o romans, którego de facto nie ma, więc albo Bruno będzie się o to złościł na Ofelię, albo oleję, albo ona uzna, że on tym samym chciał się wybić i ją 'wykorzystał']

    Ofelia.

    OdpowiedzUsuń
  47. [jeśli postać żony z dzieckiem do przejęcia to chętnie się nią zaopiekuję!]

    Andrea Cavazzo.

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie była idealna. Pogoda w sierpniu, choć to letni miesiąc, niestety bywała różnoraka i Beatrice zawsze zastanawiała się jak ubrać swojego 14 miesięcznego synka, by nie było mu zbyt ciepło i jednocześnie nie zmarzł. Była matką dopiero niedużo ponad rok i jeszcze nie wszystko w pełni opanowała. Czynności jak przewijanie czy karmienie, które miała na porządku dziennym nie sprawiały jej już żadnego problemu, jednak czasami zastanawiała się co powinien włożyć Filippo by wrócił ze spaceru całkowicie zdrowy.
    Brunetka codziennie wychodziła przynajmniej na godzinny spacer by zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie całe dnie kisić się z maluchem w domu, który był niezwykle ruchliwym dzieckiem i był wręcz zachwycony, gdy mama brała go na plac zabaw czy też spacer po parku. Za chłopcem było bardzo trudno nadążyć, lecz na całe szczęście panna Boni nauczyła maluszka siedzenia w wózku i przeważnie bez większego marudzenia się to udawało. Przeważnie, bo bywały dni, że Filipek biegał jak oszalały, zaczepiał nieznajomych ludzi i swoim niezwykle zawiłym gaworzeniem prowadził konwersacje, czasami ze sobą, czasami z wiewiórkami, które spotykał w parku w Wenecji, a czasami z zupełnie obcymi sobie ludźmi. Matka Beatrice podśmiewała się, że brunetka biegając za synem może nawiązać bardzo ciekawe znajomości, gdyż chłopiec wychowywał się bez ojca i wręcz lgnął do mężczyzn niczym mucha do lepy. Kobieta jednak podchodziła do facetów z wielkim dystansem, gdyż jak się okazało, miłość jej życia wolała jakąś inną panienkę niż ją. Bolało, jednak pogodziła się z tym. W Wenecji, z dala od mężczyzny było o wiele łatwiej załagodzić rany, sprawić, że dźwięk jego imienia już nie wywoływał u niej potoku łez, choć musi stwierdzić, że są takie chwile, że z chęcią wróciłaby do niego, wybaczyła wszystko i w końcu wyjawiła prawdę. W sumie.. przecież Bruno nawet nie wie, że Beatrice była w ciąży, nigdy nie widział Filipa i od chwili, w której ginekolog powiedział jej, że spodziewa się dziecka, dziewczyna zarzekła się, że mężczyzna nigdy nie pozna ich syna. Więc po co wróciła? Przecież Wenecja to takie piękne miasto.. Tja, piękne jednak to Florencja przywołuje jedne z najpiękniejszych wspomnień, które niestety miały tragiczne zakończenie.
    Brunetka miała prawo jazdy, jednak nigdy nie powinna była go dostać z racji swoich silnych ataków astmy. Póki czuła się w miarę dobrze jeździła autem, jednak nie były to długie trasy, dla swojego jak i synka bezpieczeństwa. Czarne volvo, kilka dni po przyjeździe Beatrice do Florencji mówiąc potocznie, zepsuło się, a kobieta nie znała innego tak dobrego mechanika jak swojego byłego męża. W pierwszej chwili miała zamiar sama zawieść auto do mechanika, które jako tako jeździło, jednak spod maski wydobywał się dość dziwny i niepokojący stukot, lecz po chwilowym zastanowieniu stwierdziła, że lepiej będzie jeśli zrobi to ktoś z jej znajomych. Kilka kontaktów urwało się po jej wyjeździe, a raczej ucieczce jednak Carlos był osobą, która nigdy nie odmówiła jej pomocy, tak było i tym razem. To właśnie Włoch zawiózł jej volvo pod warsztat Bruno i powiadomił go, że odebrać samochód może kobieta o inicjałach B.B. bądź on, osobiście, jednak mężczyzna i tak wiedział, że zmusi Beatrice do tego by sama odebrała naprawiony wóz.
    Tak też zrobiła, gdy Carlos zadzwonił do niej kilka dni po oddaniu czarnego volvo i stwierdził, że nie ma opcji by wyrwał się tego dnia z pracy, a zdawał sobie sprawę, że Bruno nie siedzi w warsztacie cały dzień zatem o wiele lepszym rozwiązaniem będzie odebranie auta przez Beatrice. Nie miała wyjścia, dlatego wsadziła Filippo do wózka i udała się w kierunku warsztatu. Kilkadziesiąt minut później stała przed drzwiami i dość głośno zawołała. – Jest tu ktoś?

    B.B.
    [to o ukąszeniach owadów wzięłam też od siebie także piąteczka ;D]

    OdpowiedzUsuń